wróć do strony głównej



ÓŻANIEC ZDOBYWA ŚWIAT



„Różaniec ma odrodzić świat. Różaniec ma połączyć otwartą ziemię z niebem i mieszkańców ziemi między sobą – jak wielkim ogniwem. Różaniec da największą nagrodę w niebie, a wielką pomoc i wdzięczność tym, którzy odmawiają go tu, na ziemi. Różaniec tam, gdzie jest odmawiany, przyciąga specjalną opiekę i szybką pomoc tych, co są w niebie” (MB do Barbary Kloss).



„W drugiej połowie piętnastego wieku, dominikanie, wspaniali teolodzy i katecheci, potrafili przekazać modlitwę różańcową całemu ludowi Bożemu, [a później papież, także dominikanin, zatwierdził ją, sprawiając, że rozeszła się po świecie]. To sprawiło, że Różaniec bardzo szybko dotarł i zakorzenił się także w Ameryce Południowej i na Filipinach” (wg o.Emilio Cardenasa SM).

O tym, jak nawrócono Azteków

„Przez dziesięć lat podboju Meksyku przez Corteza, rezultaty nawracanie Indian były znikome. Dlaczego ? Wystarczy wskazać na jeden powód. W tym wielkim kraju nie było dróg, co bardzo utrudniało pokonywanie olbrzymich odległości. Przy braku komunikacji, łatwo było Hiszpanom dopuszczać się okrucieństwa wobec Indian. Czasem palono całe wioski, zabijano mężczyzn bez powodu pod pretekstem zahamowania epidemii. W dodatku Hiszpanie nałożyli na Indian tak ogromne podatki, że zmuszali ich do sprzedawania swoich żon i dzieci w niewolę. Czy może dziwić, że proces nawrócenia kraju dokonywał się z dużymi oporami ?

Podczas gdy hiszpańscy kapłani uczyli Indian o miłości Boga i bliźniego, wzywali do zachowania Dziesięciu Przykazań oraz życia w zgodzie i pokoju, inni Hiszpanie – żołnierze – zabijali Indian, kradli ich własność, palili domy. Trudno się dziwić, że z powodu tych okropności rodowici mieszkańcy Meksyku nie chcieli mieć nic wspólnego z nową religią ani też nie pragnęli iść do chrześcijańskiego nieba.

Tak było do czasu przybycia do Meksyku w 1526 roku dwunastu dominikanów. Jednym z nich był ojciec Gonzales, który widząc piętrzące się przed misjonarzami trudności, postanowił zastosować metodę założyciela swego zakonu, świętego Dominika i zbudować wiarę Azteków na pobożności różańcowej. W 1528 roku, a więc trzy lata przed objawieniem Matki Bożej z Gwadalupe, ojciec Gonzales rozpoczął w prowincji Oaxaca nawracanie Indian metodą obrazkową.

Świętobliwy dominikanin usiadł, by namalować piętnaście obrazów. Chciał, aby każdy szczegół odnosił się do życia Indian i głęboko do nich przemawiał. Mijały kolejne tygodnie, a on modlił się i malował. Pomagał mu w tym pewien nawrócony Indianin, którego ojciec wypytywał o zwyczaje życia w Meksyku, o sposoby wychowywania dzieci, o więzy, jakie łączą rodziny. Niektórzy patrzyli na Gonzalesa z politowaniem. Dochodziły go głosy: "Nie potrzeba nam artystów, ale misjonarzy"; on jednak nadal trwał przy swoim. Wreszcie dzieło było skończone. Ale namalowane przez Gonzalesa obrazy były naiwne i nie przedstawiały artystycznej wartości. Śmiano się więc z dominikanina: nie dość, że Pan Bóg nie uczynił go misjonarzem, ale jeszcze nie obdarzył go malarskim talentem...

Ojciec Gonzales znał jednak swój sekret. Podczas gdy jedna ręka trzymała pędzel, druga ściskała różaniec, usta zaś szeptały modlitwy, a serce błagało Matkę Najświętszą, by Ona sama napełniła mocą te niezdatne narzędzia i posłużyła się tym, co głupie w oczach świata, by nawrócić Jej indiańskie dzieci. Ojciec Gonzales modlił się też do patrona swego zakonu, świętego Dominika, aby uprosił u Boga skuteczność tej metody, z pomocą której on sam nawrócił opornych albigensów. Wreszcie dominikanin zarzucił na plecy wór, z którego wystawało piętnaście rulonów i z jednym przewodnikiem, będącym zarazem tłumaczem, opuścił hiszpańską kolonię, by ruszyć ku indiańskim wioskom.

Zdumieni Meksykanie wychodzili ze swych chat, aby przypatrywać się odzianemu w biały habit mężczyźnie, który stał na środku ich wioski z tajemniczym workiem u kolan. Kiedy ludzie zbierali się wokół niego, zaczynał mówić prosto, krótkimi zdaniami, od razu tłumaczonymi przez towarzysza. Po chwili wyciągał pierwszy rulon i rozwijając go na oczach tubylców, mówił o Matce i Dzieciątku, o życiu Świętej Rodziny, o miłości Boga, który zesłał na świat swojego Syna. Pod koniec opowieści, biały misjonarz brał do ręki różaniec i poleciwszy słuchaczom rozważać oglądaną scenę, odmawiał głośno dziesiątek różańca.

Jakież było zdumienie Indian, kiedy patrząc na obraz namalowany niewprawną ręką dominikanina, dostrzegli, że święte postacie ożywają ! A było to za sprawą modlitw ojca Gonzalesa, który w odmawianym przez siebie różańcu, prosił Matkę Najświętszą, by sama uzupełniła jego nieudolną posługę. Podobnie działo się z kolejnymi obrazami, które rozwijał przed oczyma Indian, by opowiadać o przedstawionych na nich misteriach. Za każdym razem, kiedy zaczynał odmawiać różaniec, płótna ożywały. Kiedy więc na koniec swej katechezy świętobliwy misjonarz chciał nauczyć Indian odmawiania różańca, jego propozycja spotkała się z takim zapałem Meksykanów, że dominikanin oniemiał ze zdumienia. On jeden bowiem nic nie wiedział o dokonującym się cudzie...

Tak oto Indianie nauczyli się odmawiać różaniec i kontemplować maryjne tajemnice. Od pierwszego spotkania z tą modlitwą wierzyli, że kiedy odmawiają różaniec, Maryja jest przy nich obecna. Czynili więc to chętnie i często, szczególnie w chwilach trudnych, a tych w ich życiu nie brakowało.

Trzy lata później Matka Najświętsza sama posłużyła się metodą obrazkową – pozostawiając Indianom swój wizerunek. Działanie Maryi było jakby zwierciadlanym odwróceniem działalności ojca Gonzalesa. Tam namalowane postacie ożywały podczas modlitwy, a tu, żywa postać na zawsze pozostawiła siebie w cudownie namalowanym obrazie, przed którym modlą się kolejne pokolenia. Więcej, postać znana im ze spotkań różańcowych, nosiła jako ozdobę różańcową broszkę – znak tożsamości z Maryją z opowieści ojca Gonzalesa.



Niezwykły obraz nawrócił cały naród, a różaniec stał się ozdobą meksykańskiego ludu. W konsekwencji niebieskiego nawiedzenia, jeden z misjonarzy, ojciec Pedro z Ghent, ochrzcił ponad milion tubylców, a w 1538 roku, w jednym miejscu, w okresie Bożego Narodzenia, przyjęło chrzest i zawarło sakramentalne związki małżeńskie trzy tysiące Indian. Inny kapłan, ojciec Toribio, zapisał w swych notatkach: "Gdybym tego nie widział na własne oczy, nie ośmieliłbym się o tym pisać. Muszę potwierdzić, że w klasztorze Quecholac pewien kapłan oraz ja, ochrzciliśmy w ciągu pięciu dni – czternaście tysięcy dwieście dusz. Wszystkich ich namaściliśmy nawet olejem katechumenów i świętym krzyżmem. Podjęliśmy się niełatwej pracy".

Kiedy misjonarze nie byli już w stanie sprostać powtarzającym się prośbom o udzielenie chrztu, polecali ludziom ustawiać się za człowiekiem stojącym z krzyżem. W tej niezwykłej procesji w jednym rzędzie stały kobiety, a w drugim mężczyźni. Kiedy przechodzili obok pierwszego duchownego, ten znaczył ich olejem katechumenów. Trzymając zapalone świece i śpiewając hymn, Indianie zbliżali się do drugiego księdza, który stał przy źródle chrzcielnym. Ludzie otrzymywali chrzest i kolumna powoli zawracała, by raz jeszcze podejść do pierwszego kapłana, który każdego namaszczał olejem krzyżma. Wówczas mężowie i żony brali się za ręce i wspólnie wypowiadali przysięgę małżeńską, otrzymując tym samym sakrament małżeństwa.

A wszystko to stało się za sprawą różańcowej działalności świętobliwego dominikanina i Matki Bożej, która namalowała kwiatami swój portret, ozdabiając swoją szatę różańcową broszką”.



Źródło: Łaszewski Wincenty opr. „Legendy i opowieści różańcowe” – patrz Bibliografia

O.Tomasz od św. Jana OP (+1560) w Puebla de la Angelos (Meksyk) gromadził tłumy wiernych na kazaniach różańcowych. Wprowadzał odmawianie różańca w szpitalach i więzieniach (http://www.rozaniec.dominikanie.pl/006.html).



Moc różańca

o.Józef Klimurczyk OP

Można śmiało powiedzieć, że członkowie bractw różańcowych byli grupą najbardziej prężną i najbardziej widoczną w Kościele japońskim. Wielu z nich ryzykowało życie i życie dla Chrystusa i Maryi oddało, wyznając publicznie swoją wiarę

Wielki wpływ na rozwój dzieła misyjnego dominikanów w XVI i XVII wieku miały na pewno odkrycia geograficzne dokonane przez Portugalczyków i Hiszpanów. Duże znaczenie dla tych misji miała też reformacja, która przyczyniła się — zresztą nie tylko wśród dominikanów, ale w szerokich kręgach katolickich — m.in. do wzrostu kultu Matki Bożej oraz dała nowy impuls do ożywienia modlitwy różańcowej i bractw różańcowych. Widać to w nazewnictwie prowincji, klasztorów, domów zakonnych czy też w ówczesnych imionach zakonnych.

Najpotężniejszą prowincją misyjną, która powstała w XVI wieku, była Hiszpańska Prowincja M. B. Różańcowej. Taką nazwę przyjął także dominikański wikariat Filipin, który już na początku XVII wieku przekształcił się w Prowincję Naszej Pani Różańcowej, popularnie zwaną Prowincją M. B. Różańcowej. Na terenie Japonii, gdzie dominikanie z Filipin w 1602 roku rozpoczęli swoją działalność misyjną, widać nawet pewną rywalizację w nazewnictwie dotyczącą św. Dominika i M. B. Różańcowej.

Drugi kościół, który dominikanie wybudowali w Kyodomari koło Sendai na południu wyspy Kiusiu, według jednych źródeł był pod wezwaniem św. Dominika, według drugich pod wezwaniem M. B. Różańcowej.

Pierwsza Msza święta odprawiona przez dominikanów na wysepce Kosikijima była skierowana do M.B.Różańcowej i stanowiła podziękowanie za szczęśliwe dotarcie do Japonii oraz prośbę o błogosławieństwo w nowym dziele misyjnym. I dzieło rzeczywiście imponująco się rozwijało.

Dynamika bractw różańcowych

Ojciec Franciszek Morales, który w lutym 1604 roku podczas pobytu w Nagasaki wygłosił cykl kazań o nadzwyczajnej mocy różańca, odpustach i łaskach związanych ze wstąpieniem do bractwa różańcowego, zanotował w swoim sprawozdaniu: W ciągu kilku dni w księdze bractwa [różańcowego w Nagasaki] zapisało się ponad dwadzieścia tysięcy nowych członków i w sercach wszystkich umocniła się pobożność do świętej Panienki i świętego różańca.

Grunt do rozwoju bractw przygotowali ojcowie jezuici, których ewangelizacja prowadzona od 1549 roku zaowocowała rozkwitem chrześcijaństwa w Japonii.

Kościół dominikanów pod wezwaniem św. Dominika, erygowany w Nagasaki 8 maja 1610 roku, stał się centrum bractw różańcowych rozsianych po Japonii. Dominikanie mieli na mocy bulli papieskich prawo wyłączności do ich zakładania.

Znaczenie dominikańskiego centrum w Nagasaki wzrosło po rozpoczęciu przez szoguna Tokugawę Ieyasu kolejnych prześladowań w latach 1612—1613. Zlikwidowano wówczas klasztor w Kioto i Osace, a także misję w Sadze. Większość dominikanów znalazła się wówczas w Nagasaki. Warto zaznaczyć, że klasztor w Kioto był pod wezwaniem Naszej Panienki Świętego Różańca.

Kiedy w latach 1614—1616 pojawiły się w Nagasaki bractwa nieróżańcowe i zaczęto podważać sens istnienia bractw różańcowych, dominikanie rozpoczęli uwieńczony sukcesem apostolat różańcowy. Włożyli wiele wysiłku, by ukazać obfite korzyści płynące z odmawiania różańca. Wydali także w języku japońskim książkę Zarys bractwa różańcowego i jego łaski. Ojciec Jacinto Orfanell, uczestnik tych wydarzeń, tak to opisuje: Japończycy zobaczyli prawdę i doskonałość tej świętej modlitwy oraz doznali łask, które są dane członkom bractwa. U wiernych wystąpiła dziwna pobożność, liczyło się tylko odmawianie świętego różańca.

W Nagasaki, na wyspie Kiusiu i w całej Japonii liczba członków bractw wzrosła do kilkunastu tysięcy. Prowadzili je i opiekę nad nimi sprawowali dominikanie. Według ojca Orfanella bractwa różańcowe stanowiły klucz do chrześcijaństwa japońskiego.

Nie tylko w Nagasaki istniała ta forma pobożności. Rozpowszechniła się ona stąd na wioski, dalekie królestwa, gdzie do dziś (do 1619 roku) jeszcze istnieje. Z każdym dniem wierni coraz częściej odmawiali różaniec. Pobożność taka stała się od tej pory już zwyczajem. Ojcowie musieli wystawiać na widok publiczny wizerunki Matki Różańcowej, a także rozpowszechniać je wydrukowane.

Bractwa różańcowe miały olbrzymie znaczenie w wielu istotnych sprawach Kościoła japońskiego. Przede wszystkim zacieśniały więzy braterskiej miłości między ich członkami. Wielu ich członków pomagało w czasie prześladowań ukrywać się ojcom misjonarzom czy też poszukiwanym przez władzę chrześcijanom–Japończykom. Dzięki bractwom wielu odstępców od wiary wracało do Kościoła i przystępowało do spowiedzi. Członkowie bractw docierali także do więzień, przemycając nie tylko jedzenie i picie, ale także różne paramenty liturgiczne potrzebne do sprawowania Eucharystii czy innych sakramentów. Zdarzało się że więźniowie oczekujący na męczeńską śmierć wykonywali różańce ręcznie, a później przekazywali je chrześcijanom znajdującym się na wolności. Różańce te traktowano jak relikwie.

Można śmiało powiedzieć, że członkowie bractw różańcowych byli grupą najbardziej prężną i najbardziej widoczną w Kościele japońskim. Wielu z nich ryzykowało życie i życie dla Chrystusa i Maryi oddało, wyznając publicznie swoją wiarę. (wg źródła: https://forumdlazycia.wordpress.com/2013/01/19/moc-rozanca-jozef-klimurczyk-op/).

„Dopiero w roku 1858 Japonia otworzyła ponownie granice obcokrajowcom. Nowa misja katolicka powstała w Nagasaki 10 stycznia 1865 roku. Ku wielkiemu zdumieniu ojca Petitjean, 17 marca 1865 zobaczył on w swym nowo wybudowanym kościele 15 Japończyków, którzy oświadczyli, że są katolikami. Stopniowo odkryto, że są ich tysiące w całym kraju. Pozbawieni kapłanów w czasie prześladowań, spotykali się pod przewodnictwem przełożonych bractw różańcowych. Przekazywali sobie Wiarę przez Różaniec i sakramenty, których mogą udzielać świeccy: chrzest i małżeństwo. Pokazali misjonarzom paciorki różańca ze czcią zachowane przez dwa stulecia oraz książki nt. tajemnic Różańca w dawnym języku japońskim. Dwa lata wcześniej protestanci zbudowali w Nagasaki zbór, lecz nie widząc w nim ani krucyfiksu, ani obrazów świętych, japońscy katolicy zrozumieli, że nie była to prawdziwa religia. Rozpoznali katolickich misjonarzy po trzech znakach: po nabożeństwie do Matki Bożej, posłuszeństwie papieżowi oraz celibacie. „Są dziewicami, Bogu niech będą dzięki!” wołali padając na kolana, gdy ojciec Petitjean powiedział im, że katoliccy kapłani się nie żenią. Na pamiątkę tego odkrycia, co rok w Japonii 17 marca obchodzone jest liturgiczne święto Matki Bożej de Inventione Christianorum (Matki Bożej od Odkrycia Chrześcijan)” (źródło: http://gdynia.piusx.org.pl/index.php/inne-tematy/30-z-archiwum-zawsze-wierni/1137-ks-karol-stehlin-zwyciestwa-rozanca-swietego).

Japonia woła o Zbawiciela

W wywiadzie dla miesięcznika „Różaniec”, który Julita Mendyka przeprowadziła z polskim misjonarzem pracującym w Japonii - o.Julianem Różyckim OP - kapłan opowiedział o tym, jak wielką, znaczącą rolę dla pozyskania wyznawców Chrystusa, odgrywa Różaniec święty. Oto fragmenty tego wywiadu:

„Najstarsza religia Japonii – szintoizm, czyli kult natury – mówi misjonarz - uznaje co prawda wyższą siłę, ale nie jest ona osobowym Bogiem. Do tego dochodzi buddyzm, który jest religią nicości i przemijania. Cała tradycja buddyjska prowadzi do tego, że człowiek ma zniknąć, unicestwić się w wielkiej jedni. Poza tym Japonia jest atakowana przez sekty, które czynią wielkie spustoszenie w życiu całego społeczeństwa. Niestety, w wielu miejscach Japonii Kościół katolicki jest postrzegany jako jedna z najsurowszych sekt, w której wszystko jest zabronione. Ponadto wśród Japończyków panuje silne przekonanie, że każdy z nich pochodzi od cesarza, co jest dla nich przeszkodą, by należeć do Mistycznego Ciała Chrystusa. Japonia żyje w straszliwym niepokoju. Zaczyna się wyludniać, społeczeństwo się starzeje w bardzo szybkim tempie, a nie ma żadnej ustawy o ochronie życia, brakuje przestrzegania Dekalogu w relacjach międzyludzkich. Policja musi bronić dzieci bite przez rodziców, w rodzinach szerzy się wykorzystywanie córek. Japonia, jeżeli chce przeżyć, powinna przyjąć Chrystusa. Woła do Niego tymi wszystkimi samobójstwami, rozpaczą, sektami. Woła pełnym głosem o Zbawiciela, żyjąc na wielkiej górze złota i kapitału.

– Zauważyłem, że nasz polski styl prowadzenia misji zdaje egzamin, a jest nim propagowanie różańca i sakramentów – czyli polska „świętojackowa” formacja, Eucharystia i Matka Boża. Św.Jacek Odrowąż przed wiekami przejął ją od św.Dominika i do tej pory tak pracujemy. Różaniec dla Japończyków to przemawiający konkret, dzięki któremu wiedzą, czego się trzymać. Widziałem pewne owoce ewangelizacji dzięki różańcowi i Eucharystii w mojej trudnej prowincji, gdzie grunt duchowy jest bardzo tradycyjny, twardy, prawie skalisty. Różaniec ma moc przyprowadzania Japończyków do żywej wiary, do Jezusa. Poza tym Maryja jakoś wyjątkowo kocha Japonię. Japończycy, którzy zaufali Matce Bożej, potocznie nazywają Ją Kaminohaha, czyli Matka Boża, albo Sejbo Maryja, czyli Święta Matka Maryja...” (Julita Mendyka „Japonia woła o Zbawiciela” - „Różaniec” nr 10/2010 - tam znajdziesz całość).


reprod. z „Rycerza Niepokalanej” nr 1/1990

Za panowania królowej Elżbiety w Anglii, która choć na zewnątrz potężnie rządziła, odznaczała się jednak wielką nienawiścią ku wierze katolickiej. Między kapłanami, którzy za głoszenie wiary śmierć ponieśli, znajdował się słynny z gorliwości kapłan Towarzystwa Jezusowego, ks.Ogliwie. O nim to podają następujący szczegół z ostatnich chwil jego męczeńskiej śmierci:

Kiedy kat ręce jego na rusztowaniu już stojącego chciał związać, natenczas wyjął on z kieszeni różaniec św. i rzucił takowy pomiędzy niezliczoną rzeszę ludu, oczekującego na jego rychłe stracenie. Różaniec upadł na piersi jednego młodego szlachcica węgierskiego, imieniem Jana z Eckersdorf, który w późniejszym czasie dostąpił godności namiestnika w Trewirze. Otóż ten, starcem już będąc, opowiadał to zdarzenie znajomemu sobie ks. Balbinowi z Towarzystwa Jezusowego jak następuje:

„W młodości mojej – podróżowałem po Anglii i Szkocji, jak to zwykle czynią szlachcice węgierscy. Byłem wtenczas młodym niedowiarkiem i jako taki, drwiłem sobie z religii i wszystkiego, co jest świętym. Przypadek jednak zrządził, albo raczej Opatrzność Boska zaprowadziła mnie do szkockiego miasta Glazgowa w sam dzień, kiedy Ojca Ogliwiego, kapłana z Towarzystwa Jezusowego, prowadzono na śmierć.

Nie mogę nigdy zapomnieć tej wzniosłej twarzy księdza Ogliwie, idącego na rusztowanie. Kiedy się serdecznie pożegnał z katolikami, którzy stali skupieni około rusztowania, wyjął nareszcie różaniec z kieszeni i rzucił go między nich, może w tym celu, żeby się nim podzielili i jakąś pamiątkę od niego mieli. Różaniec padł jednak właśnie na moje piersi a jam go skwapliwie do rąk uchwycił. Ale katolicy rzucili się na mnie z taką zawziętością, że chcąc siebie ocalić, byłem przymuszony im go oddać, bo inaczej byliby mnie zadusili. Wtenczas nie miałem jeszcze żadnego pojęcia o religii katolickiej, gdyż o takie, jak mówiłem, drobnostki i bagatelki nie troszczyłem się wcale. Lecz, o dziwo, od tego czasu nie miałem żadnego spokoju; różaniec św. tak wielką ranę zadał mej duszy, że gdziekolwiek obróciłem się, w którąkolwiek stronę poszedłem, wszędzie prześladowała mnie ta myśl, niby szepcąc mi do ucha: Dlaczego właśnie padł ów różaniec szlachetnego sługi Bożego na mnie, a nie na kogo innego?

Ta myśl niepokoiła mnie kilka lat, aż nareszcie wzięła górę nade mną. Zrzekłem się ohydnego kalwinizmu i zostałem wierzącym katolikiem. Z mojej strony stanowczo przypisuję nawrócenie się do Kościoła katolickiego - różańcowi męczennika. Ach, gdybym go teraz miał, to bym za nic w świecie nie oddał go nikomu i gdybym go mógł odkupić sobie, żadna cena nie wydawałaby mi się za wielką” („Za przyczyną Marji. Przykłady opieki Królowej Różańca świętego” t.II str.70-71 - patrz: „O różańcu napisano”).



Różaniec Irlandki

Wielebny Ojciec Conway, sędziwy misjonarz, odwiedziwszy raz Lady de... tak opisuje jedną ze swoich wizyt:

Wprowadzono mnie do salonu pani domu, osoby bardzo ugrzecznionej, która przyjęła mnie uprzejmie. Nie mam zwyczaju uwielbiania kobiet, ale w tej okoliczności coś niezwykłego musiałem okazać, skoro po chwili Lady de... zapytała z uśmiechem:

– Wielebny Ojciec zdaje się podziwiać moje klejnoty.

– Nie, Milady, odrzekłem, ale dziwi mnie bardzo między klejnotami ten różaniec tak prosty.

– O, odrzekła żywo; ten różaniec to misjonarz, który mnie nawrócił, a ze mną wielu innych. Czy mogę Ojcu opowiedzieć, jak się to stało?... nie będzie to długa historia.

– Z wielką przyjemnością słuchać będę.

– Trzeba wiedzieć, zaczęła Lady de..., że familia nasza należała do najzagorzalszych protestantów; moje własne zdanie względem katolików było bardzo mylne. Nauczono mnie, że nieuctwo i bałwochwalstwo są ich główne wady; toteż mąż mój i ja czuwaliśmy starannie, aby żaden katolik nie dostał się do naszej służby, ani nie miał styczności z dziećmi. Nasze przesądy były znane wszystkim, a do tego jeszcze wiele bajek niedorzecznych nas w nich utwierdzały.

Pewnego dnia, wchodzi do mnie panna służąca cała wzburzona.

– Niech Milady patrzy, co znalazłam !

– Cóż takiego ?

– Ależ to jedno z bożyszcz papistów ! i podała mi koronkę.

– Rzeczywiście tak jest; gdzieżeś to znalazła ?

– U bramy wchodowej. Stróżka mówi, że to pewnie należy do starej Irlandki, która co dzień jarzyny na sprzedaż przynosi.

Weszłam z różańcem do salonu, gdzie się znajdował Lord K. z młodszą siostrą. Zaczęliśmy się wyśmiewać z zabobonów i praktyk rzymskich, wtem oznajmiają nam gości. Całe towarzystwo ogląda ciekawie różaniec, wreszcie bratowa moja, Klara, dodaje:

– Każ, Letty, przyprowadzić jutro starą kobietę; będzie to bardzo zabawne !

Przystałam na żądanie Klary, a po krótkim wahaniu, mój mąż zgodził się także. Goście przyrzekli podobnie przybyć na tę scenę zabawną i poleciliśmy jednemu ze służących, aby przyprowadził kobiecinę nazajutrz rano.

Dnia następnego o wyjątkowo rannej godzinie byliśmy znowu zebrani. Wszystkim żartować się chciało; mnie jednak zajmowała myśl, jak łatwo będzie nawrócić to biedne, nieświadome stworzenie.

– Otóż idzie, zawołał mój mąż; i wszyscy spiesznie zbliżyliśmy się do okna, żeby patrzeć na staruszkę, schludnie wyglądającą, która szła obok lokaja słusznego wzrostu i zdawała się energicznie protestować.

– Czego ona chce ode mnie, ta twoja pani ?

Słowa te wypowiedziała złą angielszczyzną, doszły one do naszych uszu i wzbudziły jednocześnie śmiech między służbą czekającą w przedpokoju.

Lokaj otworzył drzwi od salonu. Doprowadził dotąd starowinę, ale dalej wejść się wzbraniała.

– Ja śmiałabym wejść do tej wielkiej izby z zabłoconymi trzewikami ? O, doprawdy że nie ! Pani może przyjść do mnie i powiedzieć co zechce. I ukłoniła się po staroświecku.

– Wejdź, kobietko, rzekłam, idąc do drzwi, nikt ci złego nie zrobi.

– Zrobić mi co złego!... a komuż by to do głowy przyszło ?

– Zapewne że nikomu! ale wejdźże.

Dała się wreszcie nakłonić i weszła.

– Moja kobiecino! rzekłam, nie zgubiłaś czego ?

– Doprawdy, że nie wiem. Cóż bym ja zgubić mogła ?

– O ! o ! zgubiłaś coś !... zgubiłaś twego Boga !...

– Zgubić Boga !... a, niech mnie Bóg Wszechmogący uchroni ! – Ale co to może znaczyć ?

– Nie gniewaj się, kobiecinko, zgubiłaś swoje bożyszcze: to co wy papiści czcicie jako Boga, jednym słowem to – i pokazałam różaniec.

– Ach ! Pani znalazła mój różaniec !... o, niech Bóg stokrotnie jej wynagrodzi. Bardzo pani dziękuję !

– Zaczekaj, proszę. Czy ty nie wiesz, kobiecinko, że to grzech czcić bałwany ?

– Ależ ja bałwanów nie czczę, odrzekła, prostując się. Ojciec Mahonej (niech Bóg świeci nad duszą jego) nauczył mnie jak odmawiać Różaniec; nauczył mnie zarazem, jakie tegoż znaczenie.

Uśmiechnęłam się litościwie.

– Powinna byś czytać biblię, a nie dawać się tyranizować i bałamucić swoim księżom!

Kobieta zapomniała o swej nieśmiałości i roześmiała się serdecznie.

– Ja czytać nie umiem, ale naukę moją znam dokładniej niż niejeden.

I zaczęła przesuwać czarne paciorki różańca.

– Ja wiem, że się Państwo ze mnie wyśmiewają. Otóż czego mnie różaniec uczy; oto co ja w nim czytam, – i głosem donośnym, z iskrzącymi oczyma dalej ciągnęła:

– Widzicie państwo ten krzyżyk ?... kiedy nań patrzę, myślę o Chrystusie zmarłym dla mnie na Kalwarii; przypominam sobie rany Jego, mękę Jego: O ! słodki Jezu ! mówię, zachowaj mnie, abym Cię kiedykolwiek obrazić miała! – Gdyby pani miała portret drogiej jakiej osoby, np. dziecka zmarłego, czyby nie lubiła tego wizerunku, jak ja ten lubię ? – I całowała gorąco krzyżyk.

Proszę patrzeć teraz na ten większy paciorek i trzy mniejsze: uczą mnie, że jest tylko jeden Bóg a w Bogu trzy Osoby. Te sześć paciorków i medalik przypominają mi Tabernakulum. Może państwo nie wiecie, co to Tabernakulum ? To jest miejsce w naszych kościołach, gdzie przechowują Najświętszy Sakrament. Te sześć paciorków i medalik przypominają, że jest siedem Sakramentów; że jeden z nich największy, to jest Sakrament Ołtarza.

Słuchaliśmy w głębokim milczeniu, a Klara zbliżyła się do staruszki.

– Te sześć paciorków przypomina jeszcze, że jest sześć przykazań oprócz przykazań Bożych i że powinnam je zachowywać.

Tu wygłosiła owe przykazania, zatrzymując się co chwila, aby tchu nabrać.

– Różaniec, mówiła dalej, składa się z 15 tajemnic na cześć Matki Boskiej: 5 radosnych (tu je wymieniła) 5 bolesnych i tyleż chwalebnych. W miarę jak je wymieniała głos jej potężniał.

– Kiedy chodzę po świecie, szukając jakby uczciwie na chleb zarobić, odmawiam tajemnice radosne. Jeżeli zły dzień nadejdzie i pytam się, czy znajdę co na kolację, wtedy powtarzam tajemnice bolesne. Mario! pytam sama siebie, co znaczy twoja boleść ? Z pewnością skończy się raz wszystko: P.Bóg ci da łaskę dobrze skończyć. A jeżeli mężnie zniosłam strapienia, to powtarzam i powtarzam tajemnice chwalebne na cześć naszej Matki wspólnej. I tak schodzą dni moje.

Nie takiej to mowy spodziewaliśmy się. Goście moi słuchali z uszanowaniem; co do mnie o mało nie szłam za przykładem mojej bratowej, która łez powstrzymać nie mogła.

– No, już dosyć tego, wyszepnął mój mąż; oddaj tej kobiecie różaniec i niech odejdzie.

Nikt z nas nie śmiał wszcząć rozmowy o tym, cośmy słyszeli. Jestże to ta religia, którą mnie nauczano tak pogardzać? pytałam sama siebie. Widywałam często potem starą Marię; chętnie dała mi swój różaniec, gdym ją o to poprosiła. Wreszcie nadszedł dzień w którym na moją prośbę Ojciec zaczął mnie przygotowywać do Chrztu św.

Skoro zostałam przyjętą do Kościoła katolickiego, zawiadomiłam o tym mego męża. Nigdy nie widziałam go tak zgniewanego jak na tę wiadomość – wyczekiwałam i modliłam się; po kilku tygodniach rzekł mąż:

– Idź do swego Kościoła, jeżeli tak ma być; dzieci i ja pójdziemy do naszego. Tak zeszedł czas jakiś, aż pewnej niedzieli ośmieliłam się powiedzieć.

– Henryku ! dziś ze mną pójdziesz. Usłuchał i przed końcem roku miałam niewypowiedziane szczęście ujrzeć siedmioro moich dzieci i ich ojca przyjętych na łono jedynego prawdziwego Kościoła.

Lady K. zamilkła.

– I pani nosi zawsze różaniec starej Irlandki, zapytałem po chwili milczenia.

Tak jest, Ojcze, i nieraz na wieczorach i zebraniach niejedne z moich znajomych przypatrują się ciekawie moim klejnotom, a potem pytają:

– O, Lady K. ! jakie osobliwe kamienie ! czy nie z Indii pochodzą ?

– Nie, nie z Indii.

– A czy wielkiej wartości ?

– O bardzo wielkiej, ja je cenię na miliony.

I kiedy tak zaciekawiłam osobę pytającą, wtedy opowiadam to, co teraz opowiedziałam; widzisz zatem Ojcze, że różaniec poczciwej, starej Irlandki nie przestaje dobrze czynić” („Za przyczyną Marji. Przykłady opieki Królowej Różańca świętego” t.II str.41-46 – patrz: „O różańcu napisano”).



„Urodzony w Sztokholmie w 1866 roku, wyrosłem w domu (protestanckim), w którym cześć dla religii należała do starej, dobrej tradycji. Matka i babka już od najwcześniejszych lat składały dzieciom ręce do modlitwy... Od czasów chłopięcych lubiłem najbardziej część liturgiczną szwedzko-luterańskiego nabożeństwa, chociaż wówczas nie wiedziałem, że jest to dziedzictwo, albo raczej piękne pozostałości katolickiej Mszy świętej.

W dzień Wielkanocy chciałem również i ja – jak wszyscy prawdziwi sztokholmianie – pójść do kościoła katolickiego przy Norra Smadjegatan. Kiedy miałem lat 12, poprosiłem rodziców o zgodę na to. Byłem bardzo przejęty tym, co widziałem i słyszałem... Przy pierwszej okazji nabyłem w księgarni kilka obrazków. Jednym był „Jednym był Jezus Chrystus dźwigający krzyż” Rafaela, a drugim Jego „Madonna della sedia”... Już jako chłopiec wierzyłem bowiem w całej pełni i mocno, że Jezus Chrystus jest prawdziwym Bogiem. Uważałem więc za rzecz oczywistą, że powinno się czcić Jego Matkę (Łk 1,43 i 1,48)... Na razie nie przychodziło mi jednak zupełnie na myśl zostać katolikiem i upłynęło pełnych 16 lat, zanim znowu odwiedziłem kościół katolicki. Wychowanie jakie otrzymałem, nie mogło przecież sprzyjać rozbudzaniu sympatii katolickich.

Po wielu latach od mojego pierwszego spotkania z katolickimi duchownymi, których potem spotykałem w różnych krajach Europy, mogę stwierdzić, że przez ten czas moje oddanie dla mężów Kościoła tylko wzrosło, chociaż – albo może właśnie dlatego – że nigdy nie byłem ślepy na ich ludzkie słabości i błędy...

Teraz bywałem znowu w świątyniach katolickich.... Było tam inaczej niż w protestanckich kościołach, które odwiedza się jedynie w czasie nabożeństwa, a które poza tym stoją opuszczone i dlatego robią wrażenie pustych sal szkolnych czy wykładowych. Katolickie świątynie odwiedza się przez cały dzień. Widywało się w nich nie tylko odświętnie wystrojonych panów i panie, ale lud w powszednim ubraniu, rzemieślników, wieśniaków i stare wieśniaczki idących do pracy, lub z niej wracających, służące ze sprawunkami i piekarczyków z koszami. Wchodzili na krótko, odmawiali modlitwę i odchodzili znowu w życie codzienne. Miało się wrażenie, że wszyscy oni czują się dobrze i swojsko w kościele. Również i ja zacząłem coraz częściej doznawać uczucia, że jestem tu w domu...

Uznałem prawdę nauki katolickiej, ale niemniej ociągałem się z uczynieniem decydującego kroku. Ludzka słabość bowiem cofa się niekiedy w obliczu zmian, a w szczególności, gdy są połączone z poświęceniami rzeczywistymi lub domniemanymi. A w chwilach przełomowych słyszy się w duszy nie tylko wołanie Łaski. Odzywają się również wabiące dźwięki i migocą błędne ogniki, by zwieść wędrowca... Pewnego dnia rzuciłem okiem na niewielką rzecz, którą otrzymałem w darze od starego, pobożnego księdza, na pamiątkę jego pielgrzymki do Jerozolimy... Wziąłem do ręki różaniec i odmówiłem go, rozważając tajemnice części radosnej, bolesnej i chwalebnej. Modliłem się tak przez kilka miesięcy. Wahania i zwątpienia rozwiały się jak mgły w promieniach słońca. Pojechałem do Malmö i wstąpiwszy do małego kościoła katolickiego długo modliłem się przed Zbawicielem w tabernaculum. I wtedy postanowiłem zostać katolikiem.

„Panie Jezu Chryste” – powiedziałem. – Wierzę, żeś Ty jest prawdziwym Bogiem, że dlatego dotrzymujesz swej obietnicy, iż bramy piekielne nie zwyciężą Twego Kościoła; że dlatego też zachowujesz swój Kościół w prawdzie; że zatem Kościół Twój jest nieomylny. Chcę przeto zostać katolikiem”.(Gustaw Armfeld wg „Przewodnika Katolickiego” nr 35/58).

Różaniec nawraca

Podczas pobytu mego w Tuckabre miasteczku amerykańskim, gdzie miałem misję, tamtejszy czcigodny ks. proboszcz opowiedział mi następujące prawdziwe zdarzenie:

„Kiedym był proboszczem przy kościele św. Józefa w Nowym Jorku, przez lat kilka, przebywał w naszej parafii pewien protestant, mający katolicką służącą. Ta pewnego dnia zgubiła różaniec. Przypadkiem znalazł go służbodawca, protestant i schował do kieszeni, jako osobliwość i przedmiot katolickiego zabobonu.

Przy końcu tygodnia, nie znalazłszy zguby, służąca rozpaczała za swoim drogim różańcem. Był on rodzinną pamiątką i do tego poświęcony przez Ojca św. i ażeby go odnaleźć, ofiarowała jako nagrodę całoroczną swoją płacę. Pan jej słysząc to, wyjął różaniec i oddał swojej służącej mówiąc:

- Czy to jest ta twoja tak poszukiwana zguba ?

- Tak, to jest mój drogi różaniec, – odrzekła – i proszę oddaj mi go mój panie.

- Oddam ci go, odpowiedział protestant, ale w zamian musisz mi objaśnić sposób, w jaki się na nim modlisz.

Pobożna służąca, z największą chęcią wyjaśniła swemu panu, znaczenie ziarnek i dodała, że modląc się na nich, my katolicy rozmyślamy główne tajemnice z życia naszego Zbawiciela i Jego św. Matki. Dodała jeszcze kilka słów o wielkim znaczeniu i pożytku tej modlitwy, przez którą można otrzymać wiele łask od Boga.

Protestant zaczął się z początku śmiać z prostoty dobrej dziewczyny, był jednak bardzo uderzony jej uwagami, a myśl o różańcu jego służącej, pomimo woli, ciągle stawała mu przed oczyma. W jakiś czas potem przechodząc przez ulice Nowego Jorku, ujrzał na wystawie pewnego katolickiego sklepu różańce. Idąc za wewnętrznym natchnieniem, wstąpił i kupił sobie jeden. Ujrzawszy się jednak w jego posiadaniu, znalazł się w dość wielkim kłopocie. Służąca wprawdzie powiedziała mu, że na ziarnkach odmawia się Ojcze nasz i Zdrowaś Maryjo, ale on modlitwy tej nie umiał i rozmyślał długo, jakim to sposobem jej się nauczyć. Myślał nad tym dzień i noc bez przerwy i ciągle nosił różaniec w kieszeni.

Pewnego dnia, kiedy znalazł się znów przed sklepem, gdzie kupił różaniec, zabłysła mu myśl, że może sobie kupić książkę do modlenia i z niej nauczyć się tej modlitwy. Wszedł do sklepu i kupił książkę. Nie mógł jednak, tego co pragnął, w książce znaleźć. W kilka dni później powiedział służącej o swoim kupnie, dodając:v

- Zwiodłaś mię, nie mogę znaleźć wykładu o różańcu w tej książce.

Służąca otworzyła książkę i wskazała mu zaraz napis: "Wykład piętnastu tajemnic".

- Widzisz pan – powiedziała, – trzeba być katolikiem, żeby wiedzieć, że tajemnice te właśnie składają Różaniec.

Protestant wziął książkę i podziękował. Czytał z wielkim zajęciem wskazany sobie wykład a przez to powoli zapoznał się z zasadami wiary chrześcijańskiej i coraz to więcej ją pojmował. Jednocześnie razem z pięknymi modlitwami, które znajdował w wykładzie, nauczył się wznosić myśl swoją do Boga i czcić Królowę Niebios przez "Zdrowaś Maryjo". Od czasu do czasu odmawiał Różaniec potajemnie, posługując się swoją książką i ucząc się na pamięć tajemnic w czasie odmawiania Różańca.

Otóż zdarzyło się, że i on zgubił swój różaniec. Służąca znalazła go, i dziwiąc się, kto by w protestanckim domu mógł zgubić różaniec, schowała go między swoje drobiazgi. Pewnego dnia, gdy je przeglądała, wzięła go do rąk. Przypadkiem pan zobaczył to i zaraz zgłosił się po swoją zgubę.

- "To jest mój różaniec – powiedział. Oddaj mi go".

– Jak to – odpowiedziała służąca – jesteś pan katolikiem ?

– Nie – odrzekł – ale myślę stać się nim rzeczywiście.

W istocie, wkrótce potem udał się do księdza katolickiego, żeby go uczył wiary i przebywał u OO. Zgromadzenia św. Pawła, gdzie przeszedł na łono Kościoła katolickiego. Jego żona i małe dzieci wkrótce potem poszły w ślady ojca i dziś jest to jedna z najgorliwszych rodzin mojej parafii. Tak zakończył opowiadanie sędziwy proboszcz” (http://blogmedia24.pl/node/60222).



Kościół maronicki – jeden z Kościołów Wschodu, którego nazwa pochodzi od imienia jego założyciela świętego Marona (arab. Maroun) – mnicha, pustelnika, kapłana i nauczyciela, cudotwórcy i uzdrowiciela żyjącego na przełomie IV/V wieku w północnej Syrii. Już od VII wieku część wspólnoty maronickiej, która rozeszła się po całej dolinie Oronte w Syrii, musiała przenieść się do Libanu, doznając wielu szykan z powodu konsekwentnego odrzucania kolejnych herezji, które w tych czasach dosyć często pojawiały się. Podziwiając ich opór wobec tych błędnych nauk, mówiono, że są „wyspą prawowierności na oceanie herezji” (Wincenty Łaszewski).

Po klęsce wypraw krzyżowych maronici stali się celem najcięższych w swej historii prześladowań ze strony muzułmanów - najpierw egipskich Mameluków (1291-1516), a następnie Turków osmańskich (1516 - 1919). Kościoły stanęły w ogniu, wsie były plądrowane, uprawy niszczone. Ludność chrześcijańska była masakrowana i zabierana do niewoli. Patriarchowie dzielili los swoich wiernych - byli wypędzani, torturowani, sądzeni, a patriarcha Gabriel w 1367 roku został spalony żywcem. Jakby nie było tego dosyć, to w latach 1260 i 1303 Liban, w którym po ucieczce z północnej Syrii przyszło im żyć, został czterokrotnie najechany przez Mongołów.

Te jakże trudne warunki życia umacniały ich jedność i zbliżały do Boga. „Wierni starali się słuchać Ewangelii i żyli według niej. Nikt nie musiał zachęcać ich do modlitwy, samo życie skłaniało ich do medytacji i do trwania przy Bogu. W razie nieurodzaju zagrażał im głód, nie byli bezpieczni nawet wychodząc z domu do pracy w polu - a jednak zachowywali wierność Bogu, pracowali cierpliwie i z pokorą, starali się kochać nawet swoich wrogów. Jakie modlitwy preferowali, trudno dzisiaj powiedzieć, jednak wiele przekazów zaświadcza jednomyślnie, że to oni przenieśli Różaniec oraz Drogę Krzyżową do katolickiej Europy.

Diaspora maronicka liczy obecnie około 4 milionów wiernych, mieszkających głównie w Afryce Północnej i w południowej Europie. Diecezje maronickie istnieją także w USA (Brooklyn i Los Angeles), w Kanadzie, w Meksyku, w Argentynie, w Brazylii i w Australii. I wszędzie maronici modlą się na różańcu. Wszyscy przychodzący do grobu najczcigodniejszego maronity, świętego Makhloufa Charbela – odmawiają Różaniec. A jedna z licznych uzdrowionych za wstawiennictwem tego świętego, pani Nohat, zgromadziła dużą grupę modlitewną, liczącą około 600 osób, które wspólnie co tydzień odmawiają różaniec.

http://padrejarek.pl/nowe-domy-modlitwy-sw-o-charbel/



Więcej o maronitach: http://www.magazyn.ekumenizm.pl/article.php?story=20031024163444907

http://www.szkolnictwo.pl/szukaj,_/szukaj,Ko%C5%9Bci%C3%B3%C5%82_maronickihttp://szlomo.pl/koscioly-asyryjczykow/14-kosciol-maronicki.html

http://pl.wikipedia.org/wiki/Kościół_maronicki

http://franciszkanie.pl/news.php?id=6017

http://www.katolik.pl/forum/read.php?f=1&i=92646&t=92043



Na [kijowskim] Majdanie wypełnia się Tajemnica Fatimska ?

Kiedy media relacjonowały to, co w ostatnich dniach działo się na Ukrainie, mówiły o rozruchach, o zabitych i rannych. Mało kto pisał o tym, że trwała tam wielka modlitwa, a protestującym towarzyszyli kapłani. Jak donosi portal gosc.pl, na Majdanie rozdano co najmniej 700 tysięcy różańców i codziennie odmawiano tę modlitwę, o którą tak prosiła Matka Boża w Fatimie.

Na każdym fragmencie barykad na Majdanie można znaleźć krzyże. Jak relacjonuje Andrzej Grajewski, wielu ludzi na Majdanie miało przy sobie różańce. „Stały się one w jakimś stopniu symbolem Majdanu. Zastanawiałem się, skąd się wzięła popularność różańca w tym miejscu. Poprzez ojców dominikanów z Kijowa dotarłem do inicjatora rozmodlenia Majdanu, greckokatolickiego księdza Petro Kowala z Zakarpacia.

Powiedział mi, że od dawna prowadził ewangelizację poprzez popularyzowanie modlitwy różańcowej. Zauważył przy tym, że szczególnie dobrze jest ona przyjmowana w środowiskach znajdujących się w bardzo trudnej sytuacji - wśród chorych i więźniów” - pisze Grajewski.

Dziennikarz podaje, że ks. Petro był świadkiem wielu łask, jakie doświadczali ludzie modlący się na różańcu, a kiedy doszło do rozbicia pokojowych protestów studenckich w noc z 30 listopada na 1 grudnia 2013 r. poczuł wewnętrzną potrzebę, aby nieść pociechę skrzywdzonym, właśnie poprzez wspólną modlitwę różańcową. „Zamówił kilka tysięcy różańców oraz ulotek z modlitwą i pojechał ze swojej parafii, znajdującej się na drugim krańcu Ukrainy, do Kijowa.

Dotarł tam w niedzielę, 2 grudnia, kiedy na Majdanie zebrał się ogromny tłum, protestujący przeciwko pobiciu studentów. Nie było wtedy wielkich haseł politycznych, tylko jeden postulat: nie pozwolimy bić naszych dzieci. W klimacie oburzenia na jawną niesprawiedliwość, propozycja modlitwy różańcowej przyjęła się doskonale” - opisuje dziennikarz, który podkreśla, że ludzie masowo przyjmowali różańce i prosili o wyjaśnienia, jak mają się modlić. Wolontariusze udzielali im instrukcji.

Za przykładem ks Kowala poszli inni duchowni, tak że różaniec stał się najważniejszą modlitwą Majdanu. Jak wyjaśniał ks. Kowal, chodziło mu o to, aby powszechna modlitwa różańcowa na Majdanie, stała się wypełnieniem objawienia z Fatimy, skąd płynęło wezwanie skierowane do nawrócenia Rosji. „Wtedy Ukraina była częścią Rosji, więc obowiązek wypełnienia maryjnego przesłania, spoczywa także na nas. „Im więcej będzie u nas modlitwy, tym więcej będziemy mieli wolności” – przekonywał.

Na Majdanie pojawiła się także figurka Matki Bożej Fatimskiej. Przywiózł ją z pallotyńskiej parafii w Dowbyszu ks. Waldemar Pawelec. Początkowo stała w namiocie modlitwy. 18 lutego, kiedy Berkut rozpoczął decydujące natarcie na Majdan, ktoś przeniósł ją na główną scenę, dzięki czemu ocalała. Ks. bp Stanisław Szyrokoradiuk przypomniał w niedzielę, że rozpad Związku Sowieckiego oraz obalenie pomnika Lenina w Kijowie miało miejsce 8 grudnia, właśnie w uroczystość Niepokalanego Poczęcia NMP. Skłoniło go to do wezwania, aby na cokole dawnego pomnika Lenina, postawić figurę NMP. Majdan przyjął te słowa burzliwymi oklaskami oraz okrzykiem „Mołodiec”.

Źródło: http://www.eioba.pl/a/4ijs/matka-boza-fatimska-i-700-tys-rozancow-na-majdanie?utm_source=feedburner&utm_medium=feed&utm_campaign=Feed%3A+eioba-pl-recent+(eioba+-+Najnowsze+artykuly)



„Propozycja modlitwy różańcowej [zainicjowana przez ks.Kowala] od razu przyjęła się dobrze. Niektórzy przyjmowali je po prostu jako „gadżety”, ale wiele osób pytało, jak należy się modlić. Ks. Kowal zorganizował więc grupę wolontariuszy, która rozdawała różańce i uczyła modlitwy.

„Ludmyła Saliha była jedną z kobiet, które rozdawały różańce. Wręczyły ich ponad milion. Gdy mężczyźni nie chcieli ich brać, ta blondynka o ciepłym uśmiechu wołała: „Chłopcy, komu broń ?”. Wtedy odwracali się zaintrygowani. To wasze oręże – tłumaczyła. Wieszali różańce na szyi i słuchali uważnie, jak się na nich modlić.

Ludmiła tę misję pełniła nie tyko na Majdanie. Gdy Rosjanie zajęli wschodnią część jej kraju, jeździła wzdłuż linii frontu, gdzie niczym mur stały stacje Drogi Krzyżowej. Broniącym Ojczyzny rozdawała sznury białych paciorków i chorągiewki w barwach narodowych z napisem: „Z nami Bóg”…

Za przykładem księdza Kowala poszli także inni duchowni. Różaniec i figura Matki Boskiej Fatimskiej już na zawsze pozostaną w pamięci Ukraińców, łączone z wydarzeniami na Majdanie.

pac/gość niedzielny

Źródło: http://www.fronda.pl/a/na-majdanie-rozdano-700-tys-rozancow,34865.html

(Jolanta Winiarska „Maryja z Fatimy jest w Ukrainie. Na Majdanie była do zwycięstwa” – „Dobry Tydzień” nr 13/2022 – tam znajdziesz całość).



Papież Franciszek poleca miserikordynę – "duchowy lek" z Gdańska.

Nie zapomnijcie jej wziąć, bo robi dobrze na serce, duszę i jest dobra na całe życie – mówił w niedzielę Franciszek zachwalając miserikordynę – “duchowy lek” wymyślony w gdańskim seminarium duchownym. Papieska rekomendacja sprawiła, że w poniedziałek w siedzibie producenta tego nietypowego różańca rozdzwoniły się telefony z całego świata.

„Brak jakichkolwiek działań niepożądanych i przeciwwskazań. Można stosować z innymi modlitwami. Stosowanie sakramentów świętych sprzyja działaniu leku duchowego. Profilaktycznie zaleca się raz dziennie, a w stanach nagłych tyle razy, ile dusza zapragnie” – to wskazówki zawarte w ulotce dołączonej do nietypowego leku zwanego miserikordyną (od słowa „misericordia”, czyli „miłosierdzie”). Leku, o którym w niedzielę za sprawą papieża Franciszka usłyszał cały świat, a który powstał i wciąż produkowany jest w Polsce.

Papież aptekarzem?

– Chciałbym polecić wam lekarstwo. Ktoś zapyta: to teraz papież jest aptekarzem? To lekarstwo specjalne, po to, by konkretny wymiar nabrały owoce Roku Wiary, który zbliża się do końca. To lekarstwo złożone z 59 granulek dosercowych – mówił w niedzielę po modlitwie Anioł Pański do tysięcy wiernych zgromadzonych w Watykanie papież Franciszek, trzymając w ręku opakowanie „leku”.

W stylizowanym na farmaceutyk pudełku znajduje się papieski różaniec, obrazek z Jezusem Miłosiernym oraz ulotka informacyjna. 30 tysięcy takich przygotowanych w Watykanie zestawów trafiło w ręce zgromadzonych na pl. Św. Piotra pielgrzymów. Ale, co dla wielu może być zaskoczeniem, pierwowzór tego oryginalnego “leku” powstał w Polsce.

– Idea pojawiła się jakieś dwa lata temu w gdańskim seminarium duchownym – mówi w rozmowie z na Temat Agata Olejarz-Białko z Wydawnictwa Św.Stanisława BM, które jest producentem miserikordyny. Pomysłodawca „leku” – gdański seminarzysta Błażej Kwiatkowski tak mówił o nim „Gościowi Niedzielnemu”:

Jest to «lekarstwo» dla osób przeżywających trudności, walczących z grzechem i pokusami, dla tych, którzy mają problemy z przebaczeniem, ale też dla tych, którzy chcą podziękować i wielbić Boga i Jego Miłosierdzie.

Jak relacjonuje tygodnik, miserikordyna powstała w 2011 roku w celu upamiętnienia organizowanego w seminarium dnia skupienia młodych ludzi: miała być niebanalną formą promowania modlitwy różańcowej. Później, za pośrednictwem papieskiego jałmużnika arcybiskupa Konrada Krajewskiego dowiedział się o niej sam papież. Jak pisze „Gość Niedzielny”, Franciszek roześmiał się czytając informacyjną ulotkę i zaproponował, by specjalną, papieską wersję miserikordyny rozdać zgromadzonym w Watykanie wiernym. Dzięki temu o nietypowym „leku” usłyszano na wszystkich kontynentach.

"Mocne lekarstwo duchowe"

– Od rana dzwonią do nas ludzie z Polski i z całego świata – mówi nam w poniedziałek Agata Olejarz-Białko. Nie wyklucza, że trzeba będzie pomyśleć o nowych wersjach językowych „granulek nasercowych”. Już dziś w sprzedaży jest zresztą kilka wariantów: angielski, włoski, niemiecki, słowacki.

I choć „opakowania” w humorystyczny sposób nawiązują do leków, ich „zawartość” (tak w sensie dosłownym, jak i religijnym) jest zupełnie poważna. W przypadku miserikordyny chodzi o promocję modlitwy różańcowej. – Ktoś kiedyś pięknie powiedział, że różaniec to oglądanie życia Jezusa oczami Matki Boskiej. To moment skupienia, refleksji, wyjątkowe spotkanie z Panem Bogiem – mówi o różańcu Tomasz Sulewski, nasz bloger i członek Catholic Voices.

Źródło: http://natemat.pl/82389,papiez-franciszek-poleca-miserikordyne-czyli-duchowy-lek-z-gdanska-producent-od-rana-dzwonia-ludzie-z-calego-swiata



„Choć minęło wiele wieków od przyjęcia przez Polskę chrztu świętego, zapewne każdy z nas zachowuje wdzięczną cześć i pamięć o księżnej Dobrawie – matce chrzestnej Polski. Jesteśmy wdzięczni również narodowi czeskiemu, na który jednocześnie spoglądamy z troską o jego ducha wiary. Statystyki z 2011 roku ujawniają, że 10,3% Czechów utożsamia się z katolicyzmem, natomiast około 80% określa się jako niewierzący. Jak widać, trwająca w tym kraju prawie od 40 lat dominacja komunizmu spustoszyła społeczeństwo w kwestii religijności i wyznawanej wiary. Ale są jeszcze rejony w Czechach, w których dominują osoby wierzące, gdzie ludzie przybliżają się do Jezusa, pokładają w Nim nadzieję, ufają w Jego miłosierdzie i otwierają się na tworzące się wspólnoty...

[Tak jest np.] w rzymskokatolickiej parafii Bożego Ciała w Jabłonkowie w Republice Czeskiej...gdzie [podczas wizyty polskich wolontariuszy propagujących wspólnotę Apostolstwa Dobrej Śmierci oraz nowennę Pompejańską] – kościół na porannej Mszy świętej był wypełniony wiernymi, a ich znaczna część (także dzieci, młodzież) przystępowała do Komunii Świętej... [Podobnie było w kościołach filialnych: w kościele pw. Matki Bożej Wniebowziętej w Bukowcu i w kościele pw. Miłosierdzia Bożego w Pisku... „Maryja nie opuszcza tych, którzy zawierzyli Jej siebie” – mówią zelatorki ADŚ Zofia Grochalova i Urszula Martynkova... [Uważają, że] zapoczątkowane dzieło Matki Bożej Bolesnej i Matki Bożej Pompejańskiej, będzie nadal rozszerzane ze wszystkich sił. Są już wśród nich osoby modlące się nowenną Pompejańską...” (Lidia Wajdzik „Połączeni sakramentem Chrztu świętego” – Królowa Różańca Świętego” nr4/2016 – tam znajdziesz całość).

W Domu Serca na dalekiej Kubie

We Francji, w 1990 roku powstała międzynarodowa, katolicka organizacja pozarządowa pod nazwą „Domy Serca”, której charyzmatem jest współczucie i pocieszenie niesione ubogim, cierpiącym i samotnym ludziom na całym świecie. Organizacja ta działa w 26 krajach świata na 4 kontynentach i posiada 40 takich domów, w których wolontariat misyjny młodych ludzi w okresie od 14 do 24 miesięcy, podejmuje bezinteresowną służbę wśród ubogich i cierpiących, a zwłaszcza wśród dzieci. Wolontariusze opierają swoją służbę na trzech filarach: życiu wspólnotowym, modlitwie oraz pomocy ubogim.



Autorka tego artykułu – Weronika Frąckiewicz, opisuje nie tylko swój pobyt w Domu Serca na Kubie lecz także własną głęboka przemianę duchowa w postrzeganiu i roli Różańca. Oto fragmenty jej relacji z tego miejsca:

„Moja znajomość hiszpańskiego ogranicza się do paru grzecznościowych zwrotów i kilku potrzebnych do funkcjonowania zdań... Jedyne, co opanowałam do perfekcji w tym południowym języku, to modlitwy: "Zdrowaś Maryjo", "Ojcze nasz" i "Chwała Ojcu". Wybija piętnasta, a do drzwi mieszkania, w którym mieszkam wraz z Mercedes z Peru, Eleonorą z Francji i Magdą z Polski, puka dwóch braci: Ruben i Jose. Po zapoznaniu się i wypiciu szklanki wody siadamy na ganku przed domem, w cieniu cytrynowego drzewa, na którym pracowicie uwijają się kolibry. Jak się później okazuje, to pierwsza modlitwa chłopaków, która ma kształt i formę. Do Kościoła nie chodzą, podobnie jak większa część kubańskiego społeczeństwa. Ich mama jest wyznawczynią santeri, synkretycznego systemu wierzeń, wywodzącego się z Afryki. Na początku lekko zdziwieni, powtarzalnością wypowiadanych przez nas słów, szybko się uczą. Nie pytają, co oznaczają poszczególne słowa, kim jest Maryja i jaki pan jest z nią. Odnoszę wrażenie, że są w tej modlitwie na całego. Przyjmują ją jak opowieść o kimś znajomym: my znamy Maryję i Jezusa, a teraz przedstawiamy ich chłopakom. Oni nie znają całej teologii różańca, historii objawień maryjnych, nie słyszeli świadectw ludzi, którzy modląc się na różańcu, wypraszali wiele cudów. Dobra relacja z nami wystarczyła, aby chcieli się modlić. Ruben i Jose po prostu weszli w tę modlitwę i już w niej zostali. Przez długi czas przychodzili do nas prawie codziennie około piętnastej, jedli ciastko, pili wodę i siadali na swoich ulubionych krzesłach, aby wraz z czterema przyjaciółkami wypowiadać słowa z pozoru niezrozumiałe i nieznaczące...

Godzina piętnasta w naszym domu zawsze będzie godziną różańca i spotkań. W miarę poznawania nowych ludzi i nawiązywania przyjaźni nasz dom wypełnia się chętnymi do modlitwy. Gdybym miała znaleźć jakiś synonim dla doświadczenia tej modlitwy, byłoby nim słowo "spotkanie". To dzięki tej tradycji zrozumiałam, że różaniec jest modlitwą spotkania i relacji, zarówno na płaszczyźnie duchowej, jak i czysto ludzkiej. Nie da się jej wyrwać z tego kontekstu. W przeciwnym razie utraci dużą cześć ze swej istoty. Tajemnice życia poszczególnych ludzi: ślub córki, zniewolenie przez komunistyczny reżim, okrutna bieda materialna, niechciana ciąża przenikają się z tajemnicami różańca świętego: Jezus skazany na śmierć, zagubienie dwunastoletniego Jezusa, zwiastowanie.

Godzina dwudziesta druga. Mój szósty miesiąc na Kubie. Po wspólnej modlitwie i wieczornych pogawędkach każda z nas udała się do swojego pokoju. Nagle rozlega się dźwięk dzwoniącego telefonu. W słuchawce płaczący, przerażony głos opowiada: "Dostałam wasz numer od moich sąsiadów. Nie wierzę w Boga, ale wiem, że wy wierzycie. Mój tata umiera, jest w agonii. Przyjdźcie pomodlić się za niego. Przyjdźcie z nami pobyć". Niewiele myśląc, chwytamy za różańce i wychodzimy, zatapiając się w czarną kubańską noc. Na miejscu czeka zrozpaczona kobieta. Po przywitaniu i krótkich rozmowach siadamy przy łóżku chorego. Zaczynamy modlitwę. Po trzech dziesiątkach córka dołącza się, na początku cicho i z pomyłkami wypowiadając słowa. W miarę upływu czasu nabierają one na sile i wartości. Po jej policzkach płyną łzy wzruszenia. Odnoszę wrażenie, że są one nie tylko spowodowane umierającym ojcem, ale i modlitwą, w której uczestniczy. Nawet przez moment nie zachęcałyśmy jej. Inicjatywa wyszła od niej. Mam wrażenie, że wypowiadane przez nią słowa są krzykiem zaufania w stronę Tego, w którego obecność nie wierzy. Doświadczam jej modlitwy jako odważnego skoku w ciemność, mimo braku jakiejkolwiek pewności. Różaniec mi spowszedniał. Przyzwyczaiłam się do niego. Niewierząca kobieta przy łóżku swego umierającego Ojca pokazała mi, że te kilkadziesiąt koralików połączonych sznurkiem to wyraz aktu zaufania i powiedzenia Bogu tak, nawet jeśli rozum podpowiada coś zupełnie innego...



Polska, kilkanaście miesięcy po moim powrocie. Spotkanie wolontariuszy, którzy wyjeżdżali ze wspólnotą Domy Serca do różnych krajów. Są ludzie, którzy byli m.in. w Brazylii, Senegalu, Rumunii, Salwadorze. Spotykamy się w małej, urokliwej, wioseczce na Kaszubach. Goszczą nas pani Ania, pan Marek, Magda i Michał, niesamowita rodzina będąca częścią wspólnoty. O godzinie piętnastej idziemy na spacer. Każdy ma w ręku drewniany różaniec z czerwonym sercem wyrytym na krzyżyku, który dostał podczas Mszy posłania na misje, a który towarzyszył mu przez cały okres pobytu. Każda dziesiątka odmawiana jest w innym języku. Mimo że modlą się sami Polacy, robi się międzynarodowo: ktoś modli się po hiszpańsku, ktoś w języku tamilskim, ktoś po rumuńsku, a ktoś po portugalsku. Ostatnia dziesiątka jest po polsku. Odmawia ją Michał, nasz gospodarz, trzydziestokilkuletni niepełnosprawny intelektualnie mężczyzna na wózku. Michał wypowiada wszystkie słowa bardzo dokładnie, z olbrzymią dbałością, jakby bał się, że przez swoją lekką wadę wymowy zagubi istotę modlitwy. Dobitnie wypowiadane zdania nabierają nowego znaczenia. Konfrontuję się sama ze sobą i odkrywam, a raczej Michał mi o tym przypomina, że różaniec to modlitwa ludzi ubogich. Żadna, nawet najbardziej światła teologiczna myśl nie doda niczego do realnego osadzenia tej modlitwy w ich rzeczywistości. Przed oczami pojawiają się setki twarzy: umierających, opuszczonych, bezdomnych, starszych, chorych na ciele i duszy, a także dzieci. W myślach wracam do tych, z którymi miałam okazję modlić się na różańcu, a którzy nauczyli mnie, o co chodzi w pierwszym błogosławieństwie wypowiadanym przez Jezusa w Kazaniu na górze: Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie...

Do Kamerunu pojechałam półtora roku po pobycie w Hawanie. Mieszkałam na wschodzie kraju w małym muzułmańskim miasteczku. Byłam tam w zupełnie innym charakterze niż na Kubie, jednak różaniec towarzyszył mi codziennie. Bardzo często spacerowałam, modląc się, tym samym polecając w modlitwie ludzi i okoliczności, w których przyszło mi żyć. Pewnego razu, podczas jednego z moich spacerów, ktoś mnie zawołał. Podniosłam głowę i zobaczyłam uśmiechniętego muzułmanina, który wymachiwał do mnie Tasbih, modlitewnym sznurem islamu. Jego twarz, postawa i uśmiech wyrażały jedno: mimo że różnimy się postrzeganiem Boga i wyznawaną wiarą w jej najgłębszej istocie, to ten mały gest modlitewny, choć tylko pozornie podobny, odbierzmy w tym czasie i miejscu jako znak jedności. Wesoło pomachaliśmy do siebie i każdy odszedł w swoją stronę. Jeśli różaniec i Tasbih mogą być znakiem jedności międzyreligijnej, o ile bardziej różaniec może być gestem jedności w naszych domach, kościołach, a przede w nas samych, wielokrotnie pogrążonych w wewnętrznych sprzecznościach.

Dorothy Day, amerykańska dziennikarka, rewolucyjna działaczka społeczna, kandydatka na ołtarze, wypowiedziała słowa będące kluczem do zrozumienia modlitwy różańcowej. Uważa ona, że nie da się go oderwać od kontekstu miłości: „Jeśli kochamy, jesteśmy nachalni. Naszą miłość powtarzamy jak zdrowaśki różańca”. To miłość zawiera w sobie te wszystkie przestrzenie, których w modlitwie różańcowej doświadczyłam: spotkanie, prostota, ubóstwo, jedność, zaufanie. Modlitwa różańcowa ma tą samą właściwość jak miłość: nie wymaga specjalnych okoliczności, przygotowań ani klimatu. Jedyne, czego wymaga, to decyzji, aby rozpocząć, i wytrwania mimo wszelkich przeciwności” (Weronika Frąckiewicz „Różaniec mi spowszedniał” „Przewodnik Katolicki” nr 40/2019 – tam znajdziesz całość).



„W Republice Południowej Afryki, wielu z katolików uważa różaniec za znak obecności Maryi. Różaniec jest licznie noszony na szyjach, wieszany na lusterkach w samochodach (nawet tych słabo jeżdżących). Różaniec jest często kupowanym przedmiotem religijnym w całej Afryce” (o.Michal Kurzynka, paulin).

„W Sydney każdego dnia przed Msza św. lub po jej zakończeniu odmawiany jest różaniec w parafii St. Getrude. 13-stego października organizowane są w tej parafii procesje różańcowe, w których uczestniczą ludzie z różnych narodowości i kontynentów, mieszkający w Australii. Odmawiają różaniec: Australijczycy, Włosi, Hiszpanie, Wietnamczycy, Maltańczycy, ludzie pochodzący z rożnych zakątków Afryki i wiele innych narodowości” (o. Oskar Osiński, paulin).

„W Korei, gdzie się urodziłam, ludzie znają modlitwę różańcową. Ludzie modlą się w kościołach lub też na zewnątrz kościoła: na dróżkach różańcowych. Kiedy się modlą, przykładają różaniec i ręce do kamieni. Nawet małe dzieci naśladują modlących się starszych, dotykając wraz z nimi kamieni, wplatając swe życie w paciorki różańca” (S.Maria Stella Choi SPS). Źródło w/w świadectw: http://www.jasnagora.com/wydarzenie-7580.

„Aby upodobnić się do Maryi, chrześcijanie w Kenii spotykają się raz w tygodniu, aby odmówić Różaniec i podzielić się Słowem Bożym. Wielu katolików nosi różaniec na szyi dla ochrony przed złymi duchami...” (br.Joseph Kibonge (Kenijczyk) – „Nasze życie” listopad 2016).

Także „czarnoskórzy katolicy z Zambii „często zakładają na szyje różańce i krzyżyki, aby pokazać swoją przynależność do Kościoła katolickiego” („Różaniec” nr 7-8/2015).


reprod. z „Misjonarza” nr 11/2015

„W Wietnamie przed Mszą świętą śpiewa się Różaniec na dwa chóry, a wierni z Różańca i Eucharystii czerpią siły do utrzymania się w wierności dla Jezusa i Kościoła” („Rycerz Niepokalanej” 10-11 (388-389) 1989r.)

Różańcowe Dary Serca

W dniach 22 X - 3 XI 2019 r. w łódzkiej parafii p.w. św.Franciszka z Asyżu, po raz drugi odbyła się zbiórka różańców dla ugandyjskich dzieci. Akcja, podczas której zebrano 182 różańce, spotkała się – jak widać - z dużym zainteresowaniem księży i wiernych. O różańce poprosił ks.Oscar Ahimbisibwe, który jest Ugandyjczykiem i obecnie pracuje w parafii w mieście Kampala. Do jego obowiązków należy opieka duszpasterska nad dziećmi i młodzieżą. W swoim kraju ksiądz Oscar propaguje modlitwę różańcową i zależy mu, by każde dziecko katolickie miało własny różaniec i umiało się na nim modlić. Co roku prosi polskich przyjaciół o pomoc w zebraniu dostatecznej liczby różańców, medalików, obrazków, krzyżyków tak, aby kolejne roczniki dzieci w parafii i szkołach były w nie zaopatrzone. Uganda jest krajem ubogim, choć, jak na warunki afrykańskie, radzi sobie nie najgorzej. Mnóstwo dzieci jednak nie mogłoby sobie pozwolić na naukę czy nawet zakup różańca, czy medalika gdyby nie pomoc braci i sióstr katolików z innych krajów.\

Oto, co mówi o ks. Oscarze jego "polska mama": „Księdza Oscara poznałam dzięki aktywności na portalu społecznościowym. Był wtedy klerykiem i szukał kogoś, kto pomógłby mu zebrać "wyprawkę", gdyż ugandyjscy seminarzyści nie tylko muszą płacić za naukę ale i mieć własne wyposażenie - ornaty, komże i bieliznę ołtarzową. Zgodziłam się zostać polską mamą księdza. Przy pomocy znajomych dobrych ludzi zebrałam wyprawkę i tak się zaczęła współpraca z księdzem. Od tego czasu pomagam jako osoba prywatna, polska mama, w zdobywaniu potrzebnych księdzu rzeczy - są to przede wszystkim różańce. A to jest możliwe dzięki pomocy dobrych ludzi".

Różańcowy szturm

„Z torby listonoszki wysypywały się codziennie: bursztynowe, ręcznie robione, z cepeliowskich korali, ale i te zwyczajne. W sumie cztery i pół tysiąca różańców.

Mija rok, od kiedy siostry salwatorianki z Goczałkowic-Zdroju podjęły akcję gromadzenia różańców, które później powędrowały do Kongo. - Rok temu wróciła stamtąd jedna z naszych sióstr i opowiadała, jak chętnie ludzie odmawiają modlitwę różańcową. Nie tylko odmawiają. Równie ważne dla nich jest noszenie różańca, który jest tam znakiem identyfikacyjnym - mówi s. Maria Faustyna. - Różańce w Kongo to rzecz niezwykle cenna, tym bardziej, że nie wyrabia się ich na miejscu, tak więc każdy przywieziony z Europy jest niezwykle szanowany. Siostra Damiana opowiadała, jak chcąc zmobilizować ludzi do wydobywania i transportowania wapna znajdującego się kilkanaście kilometrów od szpitala, który miał być tym wapnem bielony, obiecała, że każdy, kto pomoże, otrzyma różaniec. Przyniesiono tyle wapna, że siostry mogły nie tylko odnowić szpital, ale zgromadziły spore zapasy! - śmieje się s. Maria Faustyna. Historia ta zainspirowała ją, by z jednej strony poruszyć serca Polaków, a z drugiej pomóc Kongijczykom.

Daje do myślenia postawa tamtejszych ludzi, zwłaszcza w październiku, kiedy modlitwę różańcową przeżywamy w sposób szczególny. Dlatego w październiku zeszłego roku za naszą sprawą w mediach pojawiły się prośby o przesyłanie różańców. Ale nie tylko przesyłanie - wcześniej na tym różańcu trzeba było modlić się w intencji dzieł misyjnych Kościoła i misjonarzy, aby przez wstawiennictwo Maryi, która zgodziła się, by przez nią Dobra .Nowina przyszła na świat, coraz więcej ludzi znało i kochało Chrystusa. Pragnęłam, żeby wielu ludzi odkryło także, że różaniec to nie tylko paciorki przesuwane w rękach babci, ale żywe świadectwo.

I takich świadectw dotarło aż cztery i pół tysiąca ! Listonoszka, która codziennie przynosiła różańce do klasztoru, śmiała się, że siostry dbają, by miała co robić. Przybywały z ponad stu polskich miast, z Wielkiej Brytanii, od Polonii amerykańskiej, z Rzymu. Niektóre przysyłały osoby prywatne, inne - koła różańcowe i misyjne, szkoły. Jest kilka różańców własnoręcznie wykonanych przez przedszkolaki! Niektórzy dołączali karteczki z imieniem i nazwiskiem, prośby o modlitwę. Docierały także medaliki - bo w Kongo ich nie ma i ludzie na szyi noszą różańce. - Przychodziły różańce, ale za każdym z nich stała modlitwa. Kiedy pomnożyłam liczbę różańców przez liczbę "zdrowasiek", aż mi się w głowie zakręciło - wspomina s. Maria Faustyna. - To był prawdziwy szturm nieba!

Listy zawierały świadectwa. Jeden chłopak przyznawał, że modlitwa różańcowa jest dla niego niezwykle trudna i nie jest w stanie zmówić wszystkich pięciu tajemnic, ale daje tyle, ile może - jedną dziesiątkę. Pewna kobieta pisała, że Różaniec ten był pierwszą od wielu lat wspólnie z mężem odmówioną modlitwą, dzięki której ich relacja zaczęła się poprawiać. Dotarł także różaniec wykonany z pięknych, wielkich korali z Cepelii w czasach, gdy w Polsce nie można było kupić różańca. Pani, która go przysłała, nie rozstawała się z nim latami, a teraz oddała go jako swój skarb. Wiele osób starszych wyrażało radość, że choć nie stać ich na udzielenie pomocy materialnej, mogą dać wsparcie modlitewne, które wreszcie zostanie docenione. Niektóre koła różańcowe pisały, że w intencji misji w ich kościołach poświęcane były całe nabożeństwa.

Część różańców już pojechała do Kongo. Ponieważ nie działa tam poczta, zawożą je w bagażu siostry misjonarki. Eleganckie, bursztynowe różańce siostry postanowiły sprzedać. - Po pierwsze, w miejsce jednego takiego można było wysłać kilka lżejszych, a po drugie dochód z ich sprzedaży przekażemy na konkretne cele w Kongo - tłumaczy s.Maria Faustyna, która już obmyśla kolejną akcję. Ponieważ z misjonarkami, które przebywają w Kongo, kontakt jest bardzo rzadki, siostry z Goczałkowic-Zdroju nie wiedzą na razie, jak zareagowali tamtejsi na tak cenne dla nich różańce. Można się domyślać, że teraz to za ich sprawą szturm nieba trwa (Monika Odrobińska „Idziemy” 17.10 2010).

Liczni papieże już od lat, w czasie audiencji i różnych spotkań, wręczają swoim gościom - na pamiątkę – różańce. Natomiast Ojciec Święty Franciszek, w 2019 r. podczas modlitwy Anioł Pański w uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny na Placu Świętego Piotra, pobłogosławił 6000 różańców przeznaczonych dla Syrii. Pobłogosławione różańce, w dniu 15 września czyli w uroczystość Matki Bożej Bolesnej, przekazano różnym wspólnotom chrześcijańskim w tym kraju, prosząc o rozdanie ich tym Syryjczykom, których krewni lub członkowie rodziny zostali zamordowani podczas wojny domowej (wg biuletynu „Pomoc Kościołowi w Potrzebie” nr 6/2019).



„Silne ukorzenienie krzewu różanego sprawia, że umacnia on piaszczyste podłoże. Różaniec zaś, zakorzenia się w ojczyźnie nieba. Sprawia, że nie buduje się domu na piasku, lecz sypka wiara z czasem staje się niczym skała lub skalny, ukwiecony ogród” (ks.Jarosław Krzewicki).

wróć do strony głównej