← wróć do strony głównej

Krucjaty i zwycięstwa różańcowe - współczesne

"Odmawianie różańca jest dzisiaj koniecznością, bo różaniec, to dar Matki do zmieniania świata"

PJ do Małgorzaty Balhan
...

"Cud nad Wisłą" jako owoc krucjaty światowej

Był rok 1920. "Cieszyliśmy się z odzyskanej przed kilkunastu zaledwie miesiącami niepodległości, ale radość ta nie była doskonała. Granice płonęły. Generał Dowbór-Muśnicki walczył z Niemcami o Poznańskie. Korfanty odbierał im Śląsk. "Orlęta" broniły Lwowa przed Ukraińcami. Czesi awanturowali się o Cieszyn, a Litwini o Wilno. Plebiscyt na Mazurach i Warmii uniemożliwiały niemieckie bojówki i bolszewicka inwazja. Międzynarodowe mafie były nam wrogie. Trzeba było wszędzie walczyć, tymczasem skarb był pusty, a społeczeństwo ubogie. Nie było broni, tę zaś, którą sprowadziliśmy drogą morską z Francji, blokowali gdańscy dokerzy.

Traktat Wersalski z dnia 28 czerwca 1919 r. choć mówił o Polsce niepodległej z dostępem do morza, nie wytyczył jej granic. Trzeba było zdobywać je własnym wysiłkiem i krwią. Dmowski czynił wszystko, aby Polska była wielka, poczynając od prastarych ziem Chrobrego, a kończąc na spuściźnie Jagiellonów. Międzynarodowa mafia starała się paraliżować wszystkie wysiłki, zarówno Prezesa Dmowskiego, jak i jego Narodowego Komitetu. Kraj wyniszczony przez okupantów uwikłany był w wojnę z bolszewikami, którzy chcieli przerzucić swą rewolucję na Zachód. Niefortunny sojusz Piłsudskiego z ukraińskim atamanem Petlurą i zajęcie przez nasze oddziały Kijowa, zmobilizowały bolszewików. Zadali nam dotkliwą porażkę. Wojna przybrała nowy obrót... Bolszewicy byli tak pewni zwycięstwa, że wieźli ze sobą przygotowany dla Polski rząd w składzie Juliana Marchlewskiego, Feliksa Dzierżyńskiego i Feliksa Kohna...

Armia w ciężkich walkach cofała się na całym froncie. Nieprzyjaciel nacierając od wschodu, dochodził już do Warszawy. Daleko, na południu kraju bronił się Lwów. Zatrzymał on sławną konnicę Budionnego w jej marszu na Warszawę. Jak się później okazało, był to również jeden z elementów zwycięstwa nad Wisłą. Ale w tej chwili groziła klęska, choć dowództwo nie traciło głowy i montowało przeciwnatarcia. Żołnierz jednak był wyczerpany i załamany psychicznie, o czym mówią swoi i obcy. Tuchaczewski, wódz Armii Czerwonej, pisze, że "Polacy przestali wierzyć we własne siły, cofali się bez żadnego powodu, ich oficerowie nie mogli opanować zdemoralizowania i zaprowadzić dyscypliny".

Tę opinię potwierdzają nasi dowódcy. Piłsudski powiada: "Pod wrażeniem nasuwającej się chmury gradowej łamało się państwo, chwiały się charaktery, miękły serca żołnierzy". Generał Żeligowski dodaje: "Sześciotygodniowe cofanie (spod Kijowa) wytworzyło jakby chorobliwe uczucie konieczności odwrotu. Zasypiając i budząc się, żołnierz myślał tylko o tym, że ma się cofać.... Nie było to tchórzostwo, brak męstwa czy niewiara we własne siły, ale groźne przyzwyczajenie".

Oceny te są jakby zapowiedzią n i e z w y k ł o ś c i wydarzeń na przedpolach Warszawy. Postawa żołnierzy jest jak gdyby p r z e w i d z i a n a. Nie ujmuje ona ich męstwa, nie zostawia żadnych skaz na honorze, stanowi tylko swego rodzaju tło, na którym zajaśnieje pełnym blaskiem "Cud nad Wisłą".

Trzeba dodać, że nasz żołnierz miał przed sobą druzgocącą przewagę sił wroga. Tuchaczewski pisze, że trzy jego armie idące na Warszawę liczyły dwanaście dywizji piechoty i dwie dywizje jazdy, co w sumie wynosiło 400 tysięcy żołnierzy. Podczas, gdy Polacy mogli wystawić "zaledwie oddziałki". "Mieliśmy więc - powiada - zupełną możność zadać przeciwnikowi cios druzgocący", zwłaszcza, gdy do akcji weszła 5 Armia Ochotnicza, którą dowódca bolszewicki ocenia jako "najsłabszą co do układu jednostek i najsłabszą duchowo". Jej "unicestwienie miało pociągnąć za sobą najdonioślejsze skutki w dalszym ciągu wszystkich (bolszewickich) zadań". Tak się zresztą stało, tylko w zupełnie odwrotnym kierunku niż przewidział Tuchaczewski" (ks. Stanisław Tworkowski [ 1 ].

Śledząc dramatyczną sytuację Polski, która w całym świecie była postrzegana jako bastion katolicyzmu, wielki konwertyta, wielki apostoł różańcowy, budowniczy sanktuarium Matki Boskiej Różańcowej - Bartolomeo Longo, wystosował list otwarty do katolików całego świata z prośbą, aby modlili się za Polskę. W ten sposób zainicjował rodzaj różańcowej krucjaty ogólnoświatowej w intencji Polski. Wierząc niezbicie w cudowne wstawiennictwo za tym niezwykłym narodem, już w pierwszych dniach sierpnia powiedział do księdza Stanisława Mystkowskiego: "Przekonany jestem święcie, że Matka Boska Różańcowa, która jest Królową Korony Polskiej, nie pozwoli, by Jej ukochany naród jęczał ponownie w niewoli rosyjskiej... Polska ma świetlaną przyszłość przed sobą"...

"Tymczasem zbliżał się dzień Wniebowzięcia Matki Bożej i na froncie zaczynają dziać się rzeczy dziwne, których ani nasi, ani bolszewicy nie przewidzieli. Pozornie nie było w nich nic nadzwyczajnego. Nieprzyjaciel był już pod Warszawą. Radzymin przechodził z rąk do rąk. Ambasady państw zaprzyjaźnionych opuściły stolicę. Pozostał tylko nuncjusz papieski Achilles Ratti, późniejszy papież Pius XI. Miasto opustoszało. Kto miał zdrowie i siły szedł na front. Na Krakowskim Przedmieściu przed figurą Matki Bożej Zwycięskiej klęczało od rana do nocy tysiące kobiet, ludzi starych i dzieci. W Kościele Zbawiciela któregoś poranka leżał krzyżem przed obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej gen. Józef Haller, wódz właśnie "najsłabszej" Armii Ochotniczej" (ks. S.T., jw.).

"W obliczu śmiertelnego zagrożenia Polacy błagali Boga o pomoc. Episkopat wezwał cały naród do ogólnopolskiej krucjaty modlitewnej za Ojczyznę; do żarliwej modlitwy różańcowej połączonej z całodzienną adoracją Najświętszego Sakramentu. We wszystkich kościołach w Polsce ludzie spowiadali się, uczestniczyli w Eucharystii, trwali na adoracji Najświętszego Sakramentu i modlitwie różańcowej" ("Fatima i Cud nad Wisłą" ks. Mieczysław Piotrowski TChr "Miłujcie się" Wydanie specjalne XI/2019).

"Na Placu Zamkowym w Warszawie postawiono ołtarz polowy, na którym umieszczono relikwie świętych. Około trzydzieści tysięcy ludzi modliło się w tym miejscu gorąco na różańcu, leżąc krzyżem. Generał Weygand napisał, że nigdy nie widział ludzi tak modlących się, jak w Warszawie... W tym samym czasie Episkopat Polski zgromadzony na Jasnej Górze ofiarowywał ojczyznę Maryi Królowej" (Ewa Hanter).

...

"Świt 14 sierpnia roku 1920, godzina 3 rano. Wigilia Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. W opłotkach wsi Ossów, 10 km od Warszawy, odpoczywa po forsownym marszu ochotniczy batalion młodzieży - ostatnia rezerwa walczących na tym odcinku oddziałów. Liczy około 800 młodych ludzi, wśród których są nawet chłopcy 16 letni, w większości harcerze. Przydzieleni do 26 pułku piechoty, weszli w skład 8 dywizji piechoty, broniącej przyczółka warszawskiego. Batalionem podzielonym na cztery kompanie, dowodzili doświadczeni, choć młodzi oficerowie - podporucznicy: Słowikowski, Kamiński, Wiśniewski, Szulie i Szybowski, którego żona Halina była sanitariuszką oddziału. Kapelanem był wyświęcony przed dwoma laty prefekt szkół warszawskich ks. Ignacy Jan Skorupka" (ks. S.T., jw.)

Ten młody, dwudziestosześcioletni katecheta, całą swoją nadzieję pokładał w Najświętszej Maryi Pannie. "Nie martwcie się - tłumaczył - Bóg i Matka Częstochowska, Królowa Korony Polskiej nie opuści nas... Nastąpi zwycięstwo. Bliskim jest ten dzień! Nie minie dzień 15 sierpnia, dzień Matki Boskiej Zielnej, a wróg będzie pobity"... [ 2 ] "Najświętsza Panna, Patronka i Królowa ludu polskiego nie dopuści, by naród zginął, lecz modlitwą swą i prośbą uzyska u Boga łaskę cudu. W dniu 15 sierpnia, w święto Wniebowzięcia, Polacy przestaną się cofać i rozpoczną się dni triumfu polskiego [ 3 ].

"Młodzi żołnierze mieli zetknąć się po raz pierwszy z wielokrotnie liczniejszym przeciwnikiem. W pobliżu chwilowego postoju batalionu toczyła się zacięta walka o wieś Leśniakowiznę. Bolszewicy wyparli z niej nasze oddziały i nad ranem uderzyli na Ossów. Sytuacja była tragiczna. Cofający się żołnierze i uciekające tabory spowodowały popłoch, który udzielił się batalionowi. Chłopcy zaczęli uciekać. Oficerowie z największym trudem usiłowali opanować panikę. W tej niezwykle groźnej chwili włączył się do akcji ks. Kapelan. Porwany wewnętrznym nakazem, wznosząc w jednej ręce k r z y ż, drugą wskazując chłopcom kierunek natarcia, pobiegł naprzód. Z mgieł rozsnutych nad rzeczką Strugą wyłaniały się coraz liczniejsze szeregi wroga. Ksiądz biegł na ich spotkanie. Jego kapłańska stuła rozwinęła się jak archanielskie skrzydła...

Biegł uzbrojony w krzyż naprzeciwko wszystkim mocom antychrysta. Ogarniała go coraz bardziej, coraz zjadliwiej, furia ognia świstem tysięcy kul. Co myślał, co czuł w tej chwili - Bogu tylko wiadomo. My możemy jedynie wyobrazić sobie, że wszystkie myśli księdza, napięcie jego woli, porywy serca, całe kapłańskie posłannictwo i złączona z nim polskość, ześrodkowały się w jednym tylko pragnieniu: zatrzymać wroga! Ten krzyż, stuła, mają dodać odwagi tym dzieciom, od których Ojczyzna zażądała wprost nadludzkiej ofiary. Chłopcy się cofają. Wykonanie rozkazu jest ponad ich siły. Ksiądz ich zna. Spowiadał ich wczoraj i umacniał Komunią świętą. Ale oni się boją. Ksiądz to rozumie. W Ogrójcu nawet apostołowie zawiedli. Zwykły ludzki strach. Tylko Jezus się nie uląkł i wyszedł na spotkanie wroga. Orzeźwiło to spłoszonych uczniów. Ksiądz wie, że jego chłopcy też powrócą, tylko on musi dać im przykład, że śmierć nie jest straszna. W tej chwili zbliża się ona do niego złowrogim jazgotem kul... Ksiądz nie słyszy i nie czuje tej, która uderza w kapłańskie czoło. Rozpościera szeroko ramiona, jakby chciał ogarnąć całą polską ziemię, umiłować ją, złączyć ze swym sercem na wieki. I tak legł na pobojowisku, ciałem swoim zagradzając nieprzyjacielowi drogę.

Błyskawiczne ataki i kontrataki nie dają czasu na refleksję. Ale chłopcy widzą już swego kapelana. Ogarnia ich żal i gniew, ten sam, o którym wiele lat później powie pieśń sławiąca bohaterów spod Monte Cassino, iż "od śmierci silniejszy był gniew". Nie!... To tylko sprawiedliwość, która upomina się o swoje prawa.

Po linii biegnie krzyk: "Księdza zabili!"... Chłopcy w zapamiętaniu uderzają na wroga. Wola umacnia słabe jeszcze ramiona, potęguje zawziętość, przyśpiesza dojrzałość, wyzwala z trwogi. Walczą pierś o pierś. Kulą, kolbą, bagnetem. Zmieszały się szyki. Walczą obok swego poległego kapłana... Wroga ogarnia lęk przed tymi strasznymi dziećmi, przed niepojętą siłą bijącą z oczu gorejących, z twarzy pobladłych i zaciętych. Kładą się pokotem jak zboże pod ostrzem kosy. Zalegają gęsto krwawe pole. Ginie dowódca batalionu por. Matarewicz, ppor. Świdziński, ppor. Szulie; padła sanitariuszka Szybowska, nie wiedząc, że jej mąż w tej samej bitwie zostaje ciężko ranny. Ginie 16 letni Zygmuś Płoszko, a młodszego odeń Mietka Szyszkę nieprzytomnego wyciągają z pola bitwy. Ginie ich dużo, bardzo dużo: z ośmiuset żołnierzy trzystu zostało na pobojowisku, ale wróg się cofa, ustępuje, wreszcie jego odwrót zamienia się w ucieczkę.

Cud nad Wisłą (obraz)
Jerzy Kossak reprod. Obrazu Cud nad Wisłą, "Bitwa Warszawska"

"Główną przyczyną ich odwrotu nie był jednak kontratak polskich żołnierzy. Dlaczego więc w wielkiej panice rzucali broń i uciekali? Odpowiedź dali sami rosyjscy żołnierze, którzy dostali się do niewoli. Mówili, że w trakcie bitwy na tle ciemnego jeszcze nieba ukazała się im postać Bogurodzicy, która promieniowała niesamowitym światłem! Widok ten napełnił ich tak wielkim przerażeniem, że w wielkim popłochu rzucili się do ucieczki... Widok promieniującej nieziemskim światłem postaci Matki Bożej budził sumienia i wiarę, ale równocześnie powodował paniczny strach u rosyjskich żołnierzy. Rzucali oni karabiny, działa, tabory i w wielkim popłochu uciekali z pola walki. Wielu z nich ochłonęło dopiero po kilkudziesięciu kilometrach ucieczki. Opowiadali wtedy polskim chłopom: "Wyście tego nie widzieli. Pod Warszawą stała wielka armia. Myśmy tam widzieli Bożą Matkę, która osłaniała Polaków" (ks. Mieczysław Piotrowski TChr, Fatima i Cud nad Wisłą, "Miłujcie się". Wydanie specjalne XI/2019 - tam znajdziesz całość).

Komunikat Sztabu Generalnego z dnia 16 sierpnia 1920 podaje: "Ze szczególnym uznaniem należy podkreślić bohaterską śmierć ks. kapelana Ignacego J. Skorupki z 8 dywizji piechoty, który w stule, z krzyżem w ręku przodował atakującym oddziałom.

"Cud" trwał nadal. W pobliżu Ossowa, na innym odcinku dzieje się coś niezwykłego. Walczy tam por. Stefan Pogonowski - dowborczyk. Jest młody, ma lat dwadzieścia pięć, w czym sześć - wojny. Generał Żeligowski wyznaczył mu wieczorem 14 sierpnia stanowisko bojowe niedaleko małej wioski Kąty Węgierskie. Między godz. 3-4 rano miał wspierać natarcie naszych oddziałów od strony Nieporętu. Tymczasem Pogonowski, nie czekając wyznaczonego terminu i zmieniając porządek walki - z własnej inicjatywy uderzył o północy na wioskę. Nie wiedział, że to jest "najczulsze miejsce armii rosyjskiej, centrum głównej arterii nieprzyjacielskiego ruchu naprzód".

Nagły i niespodziewany atak wywołał wśród bolszewików popłoch. Wywiązała się niezwykle krwawa walka, w rezultacie której nieprzyjaciel musiał się cofnąć. W czasie bitwy Pogonowski został śmiertelnie ranny. Żołnierze ściągnęli go do przydrożnego rowu. Umierając... ogarnia sercem swych walczących żołnierzy. Kocha ich, wydaje więc ostatni, miłością natchniony rozkaz: "Słuchaj Boski (tak nazywał się porucznik, któremu przekazał dowództwo), prowadź walkę dalej, nie ustąp... Tylko pamiętaj, abyś mi ludzi nie wytracił..."

Żołnierze Pogonowskiego nie ustąpili. Zalegli pokotem na pobojowisku. Ich walka, poświęcenie, wspólna o f i a r a dowódcy i żołnierzy, stanowiły kolejne elementy "Cudu nad Wisłą". "Czyn batalionu dowodzonego przez porucznika Pogonowskiego dał rezultaty przekraczające zasięg własnego działania" - powie historyk (Fr.Arciszewski).

Te dwa elementy "Cudu" poprzedzał trzeci, również nie przekraczający na tle wielkich bojowych operacji miary niewielkiej żołnierskiej akcji.

Walki toczyły się na północ od Warszawy, nad Wkrą. Bolszewicka 4 armia chciała przejść Wisłę i oskrzydlić wojska broniące Warszawy. Na tym odcinku walczyła VIII Brygada kawalerii gen. Krojewskiego. Ułani, mimo ciężkiej sytuacji, byli w dobrej formie i łącznie z kolegami z 205 pułku pod dowództwem rotmistrza Podhoreckiego, na własną rękę, b e z r o z k a z u, w noc z 14 na 15 sierpnia przekradli się na tyły bolszewickie i uderzyli na Ciechanów. Natarcie było tak gwałtowne i niespodziewane, że sztab armii nieprzyjacielskiej oszalały ze strachu oparł się w Ostrołęce odległej o 60 kilometrów, a dowódca uciekł do Mławy - 40 kilometrów drogi. Ułani nasiekli sporo bolszewików, a co najważniejsze, spalili radiostację, po czym śpiesznie wrócili, by "oberwać" od generała za samodzielną, nie uzgodnioną z dowództwem akcję.

Ani generał, ani ułani nie zdawali sobie sprawy ze skutków kawaleryjskiego rajdu. Wyjaśnił je dopiero Tuchaczewski. Oto, w momencie decydującym, kiedy Armia Czerwona była pewna zwycięstwa, zamilkła radiostacja i zabrakło dowódcy. Powstał nieopisany chaos. Tuchaczewski pisze później: "Polakom dopisało szczęście... Na styku 4 i 15 armii miał miejsce wypadek, nieznaczny w założeniu, który jednak odegrał rozstrzygającą rolę w biegu naszego działania i dał początek jego katastrofalnemu wynikowi... Położenie (nasze) stało się potworne i nie do pomyślenia. Pomogło ono Polakom nie tylko zatrzymać ofensywę, ale krok za krokiem wypierać (nasze) oddziały w kierunku wschodnim".

Nie ujmując bohaterstwa i żołnierskiej sławy całej naszej armii i jej wspaniałym dowódcom: szefowi sztabu gen. Rozwadowskiemu, generałom: Hallerowi, Sikorskiemu, Latinikowi, Krojewskiemu i innym oficerom, należy podkreślić, że właśnie te trzy "nieznaczne" bojowe akcje miały decydujący wpływ na przebieg walk. W ciągu czterech dni między 14 a 18 sierpnia, poczynając od wigilii Wniebowzięcia Matki Bożej, Jej święta i oktawy, nastąpił w działaniach wojennych niespodziewany przełom, zakończony druzgocącą klęską Armii Czerwonej. Polacy rozbili ogółem 30 bolszewickich dywizji, wzięli do niewoli 80 tysięcy jeńców, 200 armat i wielkie ilości różnego wojskowego sprzętu. Armia Czerwona poniosłaby jeszcze większą klęskę, gdyby nie "uprzejmość" Niemców, którzy otworzyli granice Prus Wschodnich, przepuszczając rozbitków" (ks. Stanisław Tworkowski).

Krzyz w dłoni
reprod. z "Różańca" 5/2014

"Dzisiaj wmawia się nam, że zwycięstwo to zawdzięczamy geniuszowi Piłsudskiego. Jakaż to nieprawda! Jakaż to niewdzięczność wobec Matki Bożej! Miałem taką książkę wydaną w Londynie, w której wymienione jest 17 błędów strategicznych naszych dowódców. Ciekawe, że wszystkie te błędy przyczyniły się do zwycięstwa" (Anatol Kaszczuk. wg Różaniec uratuje ciebie i świat → patrz Bibliografia)

[ 1 ] Ksiądz Stanisław Tworkowski jako kleryk Wyższego Seminarium Duchownego w Warszawie, wraz z 11 innymi klerykami zgłosił się do Ochotniczej Armii gen. Hallera, pełniąc podczas Bitwy Warszawskiej służbę sanitarną. Z tego grona pozostał jako jedyny żyjący. Elementy Bitwy, które zdecydowały o zaistnieniu "Cudu nad Wisłą", a także własne wspomnienia, przybliżył czytelnikom "Rycerza Niepokalanej" w nr.7-8 z 1990r. str. 207-210, z którego fragmenty przytoczono powyżej oraz w nr.7-8 z 1995r. str.266-268.

[ 2 ] Wypowiedź tę zanotował jego biograf Stanisław Helsztyński.

[ 3 ] Słowa te zapisał kapral Seweryn Dzik z 236 pułku piechoty armii ochotniczej.

Ponadto informacje pozyskano ze strony internetowej: fidesetratio.org.pl/files/plikipdf/cud3.pdf

Austriacka krucjata pokutna

W nowej powojennej rzeczywistości w Europie wyłonił się trudny problem związany z określeniem statusu Austrii, której ludność, mając świadomość, że właśnie ich ojczyzna była także domem rodzinnym Hitlera, prezentowała zasadniczo różniące się poglądy odnośnie najbliższej przyszłości swego kraju. Ci, którzy wciąż mieli żywo w pamięci ekspansjonistyczną politykę Niemiec wobec terytoriów austriackich - przyjęli zdecydowaną postawę antyhitlerowską, ale znaczna część narodu wciąż wykazywała pewne sympatie nazistowskie. W tej sytuacji zaistniał nawet pomysł, lansowany przez Churchila, aby utworzyć nowe państwo poprzez połączenie terytorium Austrii i południowych landów niemieckich. Ostatecznie jednak Austrię spotkał podobny los jak Niemcy, gdyż w kilka miesięcy po kapitulacji Niemiec, alianci zdecydowali się podzielić ją na cztery strefy okupacyjne: amerykańską, brytyjską, francuską i sowiecką. "Najbardziej wysunięty na zachód alpejski Tyrol zajęli Francuzi, górzyste tereny Styrii i Karyntii - wojska brytyjskie, Salzburg i Górną Austrię - Amerykanie. Najbogatsza Dolna Austria, gdzie leży stolica kraju - Wiedeń, prawie cały Burgenland a także część Górnej Austrii - padły łupem sowieckiej Armii Czerwonej. Wiedeń podzielono na wzór Berlina.

W przeciwieństwie do pozostałych okupantów, Sowieci na zajętych przez siebie terenach wprowadzili nowe komunistyczne porządki. Rabowali co tylko się dało, wywozili maszyny i urządzenia przemysłowe. Kraj ubożał" ("Cuda i Łaski Boże"). W ten sposób, niszcząc gospodarkę, rujnowali znaczne obszary, "traktując podległe im tereny jak zdobycz wojenną. Ponure widmo dziesięcioleci spędzonych pod okupacją czerwonego najeźdźcy stawało się coraz bardziej realne" (Bogusław Rąpała).

W latach 50-tych XX w., kiedy dwa największe mocarstwa światowe - USA i ZSRR pozostawały wobec siebie w postawie zimnej wojny, dała się odczuć wyraźna wrogość między sojusznikami obu stron, co najwyraźniej było widać w podziale państwa niemieckiego na Niemcy Wschodnie i Niemcy Zachodnie. Ponieważ Austria w tym okresie, podobnie jak państwo niemieckie znajdowała się pod kontrolą tak jednej, jak i drugiej strony - jej także groził podobny podział na wrogie sobie państwa: kapitalistyczną Austrię Zachodnią i komunistyczną Austrię Wschodnią. Bóg jednak w swoich dalekosiężnych planach, przewidywał zupełnie inny scenariusz dla tego kraju. Potrzebna Mu była tylko gorliwa współpraca ludzi dobrej woli, kochających swojego Stwórcę i Ojczyznę. I tak, jeszcze w czasie trwania wojny Pan, poprzez ręce Najświętszej Maryi Panny, przysposabiał sobie rycerza, który miał wprowadzić Austrię na tę Bożą drogę.

Otto Pavlicek
reprod. z "Rycerza Niepokalanej" 10/2012

Był to skromny i niemłody już kapłan zakonny pochodzący z Innsbrucku - Otto Pavlicek, który po dłuższym, poważnym oddaleniu od Boga, trwającym od młodości aż do wieku dojrzałego, przeżywszy lat 35 dopiero się nawrócił, a nawet wstąpił do zakonu franciszkanów. "Przed przekroczeniem furty Otto rozdał cały swój majątek ubogim. W grudniu 1941 r. otrzymał święcenia kapłańskie i nowe imię - Petrus. Trwała wojna i Niemcy potrzebowali nowych żołnierzy. Petrus odmówił jednak służby wojskowej. Po rozprawie przed sądem wojennym został wcielony do wojskowych służb pomocniczych, gdzie pełnił funkcję sanitariusza. W 1944 r. Amerykanie wzięli go do niewoli. Trafił do obozu jenieckiego niedaleko Cherbourga we Francji, gdzie został kapelanem" ("Cuda...", jw.). "Tam, z niewielkiej książeczki przekazanej mu przez współwięźnia, po raz pierwszy dowiedział się o objawieniach Matki Bożej w Fatimie" (B.R., jw.), a to, co przeczytał, poruszyło go do głębi.

"Jak grom z jasnego nieba uderzyła go myśl: całe nieszczęście, którego był świadkiem, zostało zapowiedziane przez Matkę Najświętszą! I jeszcze: fatimskie zapowiedzi nie dotyczą tylko tego, co się stało na oczach jego pokolenia. Nadchodzące lata powojenne będą nieuchronnie związane z orędziem fatimskim. Albo będziemy żyć w świetle Fatimy, albo w jej mrocznym cieniu" ("Watra")...

Rok po wojnie o.Pavlicek powrócił do Austrii, ale to, co zastał w swym rodzinnym kraju, napełniło go smutkiem i wielką troską, gdyż "było niemal oczywiste, że kraj ten na dziesięciolecia pozostanie pod sowiecką strefą wpływów" ("Dobre Nowiny"). W tej beznadziejnej sytuacji udał się do miejscowości Mariazell, położonej w środkowej Austrii, aby powierzyć Bogu dalsze losy swojej Ojczyzny. Właśnie tutaj, w XII wieku, pewien mnich miał doznać objawienia maryjnego, w którym Matka Boża wskazała mu miejsce wybudowania świątyni, jakiej sobie życzyła. Stopniowo bazylika w Mariazell stała się narodowym sanktuarium Austrii i Węgier, taką austriacką "Częstochową"... Przed cudownym obrazem Wielkiej Patronki Austrii "usłyszał wewnętrzny głos, w którym rozpoznał Maryję: "Zróbcie to, co wam powiem, a będziecie mieli pokój" - powiedziała mu" (B.R., jw.). W tym momencie "wszystko dla niego stało się jasne. Ma pomóc Matce Najświętszej w zorganizowaniu pokutnej wspólnoty różańcowej" ("Watra", jw.). "W odpowiedzi na to wezwanie w ciągu następnych miesięcy dojrzał w nim plan, aby utworzyć wspólnotę ludzi codziennie odmawiających różaniec w intencji odzyskania pełni niepodległości przez Austrię" (B.R., jw.).

Uznając, że najważniejszym wypełnieniem orędzia fatimskiego będzie apel do rodaków, rozpoczął podróż po kraju, organizując misje ludowe, "podczas których wzywał Austriaków do pokuty, modlitwy i nawrócenia. Jego wołanie nie pozostało bez odpowiedzi" ("Cuda...", jw.). "Widać było, że Bóg jest obecny w dziele ogłaszanym przez ojca Petrusa. Tam, gdzie pojawiał się on i "jego" Matka Boska, tam jednały się skłócone rodziny, tam ludzie powracali na dobre drogi, tam pojawiały się powołania zakonne i kapłańskie" (wg "Watry", jw..). Wkrótce porwał za sobą cały naród. Podczas odprawianych przez niego Mszy świętych kościoły pękały w szwach; przez konfesjonał, w którym spowiadał, przewijały się tłumy penitentów. Wielu grzeszników nawracało się i odzyskiwało wiarę" ("Cuda...", jw.). "Czynił to wszystko przez głoszone rekolekcje i kazania, przede wszystkim jednak dzięki swemu pielgrzymowaniu od miasta do miasta i powtarzaniu usłyszanego w sercu przesłania. Bo jego rola była tu drugorzędna, gdyż sama Maryja objęła kierownictwo nad nowym ruchem różańcowym. Wkrótce też nazwa przedsięwzięcia została ustalona: "Pokutna krucjata różańcowa o pokój dla świata". Nie tylko różaniec, ale i pokuta, o którą Maryja prosiła w Fatimie...

Krucjata rozpoczęła swą działalność w Wiedniu w 1947 r., gdzie ojciec Pavlicek zaczął pozyskiwać pierwszych jej członków. Wspólnota postawiła sobie trzy cele: będzie się modlić i pokutować w imieniu tych wszystkich, którzy zapomnieli o Bogu, będzie błagać niebo o pokój na świecie, będzie prosić o wolność dla Austrii" ("Watra", jw.). "Kiedy udało mu się zebrać około 500 osób, poprosił władze kościelne o zgodę na prowadzenie jej. [I tak, "dwa lata później, krucjata została oficjalnie zatwierdzona przez Austriacką Konferencję Biskupów" ("Watra", jw.)]. "Biskupi nie tylko wyrazili swoją aprobatę dla jego inicjatywy, ale aktywnie włączyli się w jej propagowanie". Co ważne, krucjatę wsparli również rządzący politycy" (B.R., jw.). Wśród członków krucjaty znaleźli się bowiem minister Figl i kanclerz Raab, wierząc w potęgę modlitwy różańcowej" (wg "Watry", jw..).

"Pięć lat po zakończeniu wojny - w 1950 r. - ojciec Pavlicek wpadł na pomysł zorganizowania nocnej Procesji Światła w intencji wycofania wojsk okupacyjnych. Dziesiątki tysięcy ludzi - w większości członków założonej przez niego trzy lata wcześniej Pokutnej Krucjaty Różańcowej - przemaszerowało wówczas ze świecami i różańcami po wiedeńskim Ringu trasą od słynnego Votivkirche do klasztoru Franciszkanów. W procesji wzięli udział wybitni austriaccy politycy - kanclerz Leopold Figl oraz Julius Raab, przywódcy Austriackiej Partii Ludowej (OVP)... Kiedy w przededniu procesji zwierzył się kanclerzowi ze swoich obaw o frekwencję wiedeńczyków, ten odpowiedział mu: "Nawet jeśli pójdziemy tylko my dwaj, to ojczyzna jest tego warta". [Okazało się jednak, że obawy zakonnika były bezpodstawne, gdyż liczba uczestników procesji przekroczyła jego najśmielsze oczekiwania]. Dobro i wolność ojczyzny leżało na sercu wszystkich Austriaków" ("Cuda...", jw.).

"Liczba członków Pokutnej Krucjaty Różańcowej szybko rosła. Do końca 1950 r. wynosiła ona 200 tysięcy, dwa lata później - 340 tysięcy, a w maju przekroczyła pół miliona. Szacuje się, że w kluczowym momencie negocjacji prowadzonych w sprawie wycofania obcych wojsk z Sowietami, w ramach krucjaty modliło się nawet 10 procent Austriaków" (B.R., jw.). "Negocjacje prowadzono z Rosjanami, długo nie przynosiły rezultatu. Sowieci, nie chcąc utracić, ze strategicznego punktu widzenia, bardzo ważnego rejonu w Europie, odpowiadali stanowczym "nie" (B.R., jw.). Jeszcze w grudniu 1954 r. Mołotow, radziecki minister spraw zagranicznych, w rozmowie z ministrem Figlem stwierdził kategorycznie, że nie ma nadziei na zawarcie jakiejkolwiek umowy państwowej między Krajem Rad a Austrią. Rząd katolickiej Austrii zrozumiał, że możliwości dyplomatyczne wyczerpały się już ostatecznie, gdyż ponad trzysta prób doprowadzenia do porozumienia zakończyło się fiaskiem" ("Watra", jw.).

"Władze w Wiedniu traciły już nadzieję, jednak o.Pavlicek podtrzymywał je na duchu, twierdząc, że jest możliwe wymodlenie tego, by Sowieci opuścili Austrię. "Możemy przejść od Niet do Tak tylko przez Maryję" - napisał w liście do kanclerza Raaba" ("Cuda...", jw.). "Także ponad pół miliona członków Pokutnej Krucjaty Różańcowej czekało na cud. Wtedy Figl, [po Wielkanocy 1955 roku, lecąc wraz z delegacją na kolejne rokowania do Moskwy] zwrócił się do ojca Pavlicka: "Pozostała już tylko modlitwa". I Krucjata zerwała się do szaleńczego ataku" ("Watra", jw.)... Z austriackich kościołów wypełnionych ludźmi, wzbiła się aż pod niebo najgorętsza modlitwa, osłaniająca i wspierająca przywódców narodowych, którzy w tym czasie prowadzili negocjacje na Kremlu.

"Modlitewna ofensywa przyniosła w końcu rezultaty. Stała się bowiem rzecz dotąd niespotykana. Trzynastego kwietnia 1955 r., czyli w rocznicę objawień fatimskich i po siedmiu latach modlitewnej krucjaty", [Rosjanie, którzy nie dopuszczali myśli o jakimkolwiek ustępstwie, nagle zmienili zdanie. "Zupełnie niespodziewanie zrobili coś, czego nie mieli zwyczaju czynić nigdy" ("Dobre Nowiny")]. "Zgodzili się bowiem na podpisanie traktatu, w myśl którego rezygnowali z zajmowanej części Austrii" (B.R., jw.). I tak, delegacja "nieoczekiwanie wróciła z dokumentem gwarantującym krajowi wolność!" (wg "Watry", jw..).

Ze względu na swoje położenie w Europie, Austria zawsze uważana była za państwo strategiczne, z czego Rosjanie niewątpliwie zdawali sobie sprawę. Nadto, przetrwały w niej rozliczne więzi emocjonalne, kulturowe, a przede wszystkim gospodarcze z krajami ościennymi, które wchodziły kiedyś w skład cesarstwa austrowęgierskiego. To zaś, bezsprzecznie ułatwiało i rozszerzało zasięg wpływów każdego z okupantów. Zdaje się więc niepojęte, że Rosjanie tak "bezboleśnie" wyrzekli się wszystkiego. To można wytłumaczyć jedynie na płaszczyźnie nadprzyrodzoności. "Wszystko bowiem wskazuje na to, że Austria zawdzięcza swą wolność interwencji Bożej"; że to "różańcowa krucjata ocaliła Austrię, a Austriacy swoją wolność zawdzięczają modlitwie" (B.R., jw.)...

Matka Najświętsza potrafiła docenić świętą desperację i absolutne zaufanie katolików wiedeńskich, których przez osiem długich lat łączyły bardzo mocne "sznury" różańcowe z Jej matczyną wielmożnością... którzy codziennie i ofiarnie, przez kilka godzin odmawiali modlitwy różańcowe. To była Jej nagroda dla tych, którzy mając w pamięci starożytną Sodomę, jak sprawiedliwi, których tam zabrakło w odpowiednim czasie - wstawiali się w swoich modlitwach za tych, co się nie modlą. Bo w "Jej" miesiącu, w kwitnącym maju, zgodnie z wynegocjowanymi warunkami traktatu, rozpoczęto wycofywanie wojsk rosyjskich z obszaru kontrolowanego przez okupanta. Natomiast w październiku, w miesiącu różańcowym, ostatni rosyjski żołnierz musiał opuścić Austrię.

"We wszystkich austriackich kościołach rozdzwoniły się dzwony. Na znak dziękczynienia biły przez trzy doby w dzień i w noc. [W modlitwach dziękczynnych wzięli udział wszyscy członkowie rządu]. Kanclerz Raab prowadząc dziękczynną modlitwę osobiście, 12 września podczas maryjnej uroczystości Fest-Maria-Nahme we Wiedniu. "Jesteśmy wolni! Dziękujemy Ci za to, Maryjo!" - powiedział na koniec. I chociaż znaczna część Austrii przez pewien czas pozostawała jeszcze w strefie wpływów aliantów zachodnich, na szczęście nie doszło do rozpadu kraju, gdyż delegaci wszystkich mocarstw okupujących podpisali wspólny dokument przywracający Austrii niezawisłość poprzez wycofanie z jej terytorium wszystkich obcych jednostek.

"Po II wojnie światowej wiele innych państw również zostało przyłączonych do Związku Sowieckiego, jednak ich mieszkańcy nie mieli tyle szczęścia, co Austriacy" (B.R., jw.), gdyż nigdzie nie doszło do tego, by Rosjanie sami, bez walki, oddali wcześniej zajęty kraj. "Nie mieli bowiem w zwyczaju wycofywać się z raz zajętych terenów. Przekonali się o tym robotnicy niemieccy w Berlinie Wschodnim i mieszkańcy węgierskiego Budapesztu. W obu przypadkach podjęte w latach sześćdziesiątych XX wieku próby wyzwolenia się spod sowieckiej władzy, zostały krwawo i bezwzględnie stłumione. Nie inaczej było w Czechosłowacji czy w Polsce" ("Cuda...", jw.), dlatego "nawet najwyżsi [austriaccy] dostojnicy państwowi przypisali zmianę w polityce Rosji nie swoim zasługom, lecz Bogu i Jego Matce. Kiedy więc prowadzący rozmowy z Sowietami kanclerz Julius Raab i pełniący obowiązki minister spraw zagranicznych Leopold Figl wrócili z Moskwy z tak pomyślną nowiną, byli przekonani o nadzwyczajnym działaniu Boga i Matki Przenajświętszej. Wzruszony kanclerz ogłosił narodowi: "Chcę podziękować przede wszystkim Bogu"... "Gdyby nie modlitwa, gdyby nie mnóstwo składanych w Austrii do modlitwy rąk, nie osiągnęlibyśmy tego".

Niemożliwością wydawało się wówczas to, że Austria tak szybko odzyska wolność" ("Watra", jw.), ale dzięki zainicjowanej przez ojca Pavlicka Pokutnej Krucjacie Różańcowej Austria wymodliła sobie niezależność, a tym samym wybawienie z komunistycznej niewoli. Dowodem na nadprzyrodzone działanie Matki Bożej jest to, że do dziś nie udało się znaleźć żadnego innego racjonalnego wytłumaczenia, dlaczego Rosjanie wtedy ustąpili. Tym bardziej że do tamtego momentu komuniści ani razu dobrowolnie nie zwrócili wolności krajowi, w którym rządzili" (B.R., jw.). "Historycy do dziś nie znają motywów odmiennego postępowania władz sowieckich w stosunku do Austrii. Dla wierzących sprawa jest oczywista - Austriakom pomogła Matka Boża. Podobnego zdania był ówczesny kanclerz Julius Raab. "To Matka Boża pomogła nam w uzyskaniu traktatu pokojowego" - stwierdził" ("Cuda...", jw.)...

"Kanclerz Austrii Julius Raab dobrze wiedział, że w przyszłości znajdą się historycy i politolodzy, którzy pokojowe wycofanie się czerwonoarmistów z okupowanego przez nich terytorium Austrii będą tłumaczyli na wiele innych sposobów, a nie wstawiennictwem Matki Bożej: "Już widzę tych światłych, którzy po swojemu wyjaśniają ten fenomen" - przewidywał kanclerz. A jego poprzednik - w chwili podpisania traktatu w 1955 r. minister spraw zagranicznych - Leopold Figl, 10 września 1955 r. podczas dużych uroczystości dziękczynnych mówił: "My wszyscy, jakeśmy się tu zgromadzili, którzy z pokorą i jednocześnie dumą przyznajemy się do bycia katolikami, chcemy dać świadectwo potężnej mocy modlitwy. Przed ośmioma laty byliśmy niewielką, zaledwie dziesięciotysięczną wspólnotą, która zjednoczyła się po to, aby codziennie modlić się na różańcu o wolność i pokój dla Austrii. Wówczas chętnie przyjąłem zaproszenie do tej krucjaty. Przez osiem lat, rozważając tajemnice różańcowe, z ciężkim sercem błagaliśmy Boga, aby zechciał nam zwrócić wolność i niepodległość. Nasze prośby zostały wysłuchane. Dziś możemy z radością odmawiać Różaniec, dziękując Bożej Opatrzności za wysłuchanie naszych błagań i za to, że możemy tak - jak to było zawsze - powiedzieć: Jesteśmy wolnym narodem" (B.R., jw.).

Różaniec w dłoniach

Niemiecka pokutna krucjata różańcowa

Pokutna Krucjata Różańcowa przeniosła się także na inne państwa, m.in. na Niemcy. Tamtejsze środowiska katolickie, widząc niezwykły obrót spraw u swojego południowego sąsiada, również sięgnęły po różaniec. W roku 1961, kiedy powstawał mur berliński, z okazji święta Matki Bożej Fatimskiej na wspólnej modlitwie różańcowej w Weingarten w Badenii-Wirtembergii zgromadziło się 80 tys. wiernych. Kazanie wygłosił wówczas późniejszy biskup Ratyzbony ks. prof. Rudolf Graber. Nawołując do modlitwy w intencji Ojczyzny, mówił do zgromadzonych: " (...) kult maryjny nie jest sentymentalną formą modlitewnych rozważań, ale sprawą całego narodu". Równocześnie wezwał do przyłączania się do Pokutnej Krucjaty Różańcowej, przez którą Austriacy tak wiele wymodlili dla swojego kraju.

W następstwie jego apelu, z Niemiec Zachodnich zaczęły napływać zgłoszenia osób chcących wziąć udział w krucjacie. Zgłaszało się nawet 20 tys. osób dziennie, a w czasie trwania krucjaty zapisało się do niej ponad milion osób z całych Niemiec. Kilkadziesiąt lat później doszło do wycofania wojsk ZSRR, upadku muru berlińskiego i zjednoczenia Niemiec" (Bogusław Rąpała, "Nasz Dziennik" z 29 sierpnia 2011).

Różaniec w dłoniach

Portugalska narodowa krucjata różańcowa

"Przez 150 lat w Portugalii rządzili masoni i nie było nadziei na obalenie ich rządów. W roku 1910 doszedł do władzy kolejny rząd masoński, który postawił sobie za cel zniszczenie w kraju świętego Kościoła katolickiego. Pomimo to, że w kraju szerzyła się anarchia, że kraj rozpadał się, że popadał w ruinę... że omal nie wybuchła w nim wojna domowa - przez cały czas, coraz usilniej tworzono podstawy prawne, ażeby zniszczyć Kościół. Ułatwiono rozwiązywanie małżeństw, zakonnicy byli wypędzani z kraju, a dobra zakonów zostały skonfiskowane. Katolicka nauka religii w szkołach została zabroniona, a to, czego nauczano w seminariach, było dyktowane przez państwo. Zabroniono noszenia sutanny oraz oficjalnego obchodzenia świąt religijnych. Alfons de Costa, dumnie oświadczył: "dzięki naszym prawom sprawimy, że za dwa pokolenia nie będzie już katolicyzmu w Portugalii".

13 V 1931 r. biskupi portugalscy zgodnie z tym, co Matka Boska Fatimska żądała od papieża w sprawie Rosji, poświęcili Portugalię Jej Niepokalanemu Sercu. Poświęcenie zostało powtórzone 7 lat później. Zbawienne skutki tych poświęceń szybko stały się widoczne... Ale w połowie lat siedemdziesiątych, tj. 25 IV 1974 r. w Portugalii miał miejsce kolejny wielki kryzys. W tym dniu wybuchła bowiem rewolucja antykatolicka. Nowy rząd doszedł do władzy i krajowi groziło wielkie niebezpieczeństwo. Komuniści zaczęli opanowywać wszystkie urzędy, prasę, wojsko itp., obsadzając w nich swoich ludzi. Wyglądało na to, że już nie będzie można zwyciężyć z nimi w sposób pokojowy, gdyż kraj znów stanął na progu wojny domowej" (wg ks. Anzelma Ettelt FSSPX).

Wtedy to "grupa ludzi (wśród nich było kilku znanych intelektualistów) dobrze obeznanych z orędziem fatimskim, postanowiła zorganizować całonocne czuwanie maryjne, szukając pomocy i rady u Matki Bożej. Rankiem, każdy z uczestników czuwania napisał na kawałku papieru myśl, jaka nasunęła mu się podczas rozmowy z Maryją. Tak pisze jeden z uczestników Krucjaty:

"Wszystkie odpowiedzi były zupełnie te same! Czuwający całą noc przed Matką Najświętszą mieli wrażenie, że Maryja jest smutna. Dlaczego? Bo Portugalia nie żyje Jej orędziem. Czuli w sercu, że Matka Boża prosi ich o pomoc: że mają w całym kraju wzbudzić pragnienie wypełnienia najważniejszej prośby z Fatimy - zachęcić Portugalczyków do odmawiania różańca. Nie było tu mowy o jakiejś niebieskiej interwencji czy objawieniu. Zadziwiająca była jednak jedność odpowiedzi modlących się całą noc ludzi: wszyscy mieli to samo jasne zrozumienie konieczności chwycenia za niebieską broń, za różaniec".

Tak narodził się w Portugalii ruch zwany Narodową Krucjatą Różańca, bardzo podobny do Narodowej Krucjaty podjętej przez Austrię w latach 1947-55... która w 1955 roku doprowadziła do opuszczenia przez wojska radzieckie okupowanej Austrii i "niezrozumiałego" zrezygnowania z wcielenia jej do bloku państw socjalistycznych. Organizatorzy Krucjaty w Portugalii mieli nadzieję, że posłużenie się tym samym narzędziem, pozwoli osiągnąć takie same skutki. I nie mylili się, bo już półtora roku później nie udało się komunistom ponownie przejąć władzy...

Krucjatę Narodową powołało do życia grono ludzi świeckich, ale przy akceptacji biskupów Portugalii. Jej członkowie zobowiązali się do codziennego odmawiania pięciu dziesiątek różańca jako wynagrodzenia Niepokalanemu Sercu Maryi za grzechy narodu, którymi obrażane jest Niepokalane Serce. Zobowiązali się również do błagania Matki Bożej o uświadomienie sobie przez naród roli Boga w chrześcijańskim życiu narodu oraz o łaskę zbawienia i pokoju, której w Fatimie obiecała udzielić. Były to konieczne i wyłączne intencje w jakich członkowie Krucjaty odmawiali obowiązkowe pięć dziesiątek różańca.

Krucjata Narodowa rozpoczęła się od bardzo małej grupy ludzi, którzy dobrze zrozumieli jej istotę i oddali Matce Bożej nie tylko swój codzienny czas, ale także swoje serce. Różaniec bowiem, odmawiany przez niewielką liczbę osób, wyzwala łaskę zaangażowania się coraz większej liczby ludzi. Jest on jak kamień wrzucony w wodę, który budzi z uśpienia coraz szersze kręgi, toteż dopiero wtedy, kiedy już ustaliła się grupa ludzi odmawiających codziennie różaniec w intencji narodu, można było podjąć wysiłki, aby na wszelki możliwy sposób propagować w kraju ideę Krucjaty i zdobyć dla niej jak najwięcej osób. Półtora roku po rozpoczęciu Krucjaty Różańcowej, w Portugalii odmawiano codziennie milion różańców.

Przystępując do Krucjaty Różańcowej, jej uczestnicy podpisywali zobowiązania wobec Matki Bożej, jako że ktoś, kto je podpisywał, tym samym mówił Bogu, że Bóg może mu ufać. Podpisanie zobowiązania stanowiło gwarancję dla Maryi, że dana osoba zobowiązuje się wobec samego Boga. Dzięki takiemu zobowiązaniu, Matka Najświętsza mogła użyć takiego człowieka jako narzędzia udzielania narodowi swych łask. W przypadku Portugalii chodziło przede wszystkim o łaskę pokoju. W tym czasie bowiem problemy polityczne tego kraju sięgnęły szczytu i wydawało się, że jedynym rozwiązaniem napięć jest wisząca na włosku wojna domowa...

Każde zobowiązanie było odnotowane w Centrum Narodowej Krucjaty Różańcowej (NKR). Specjalna "błękitna karta" będąca jednocześnie legitymacją przynależności do Krucjaty, zawierała własnoręczny podpis i datę przyjęcia zobowiązań oraz odcinek, na którym wpisywano dane osobowe, po czym wysyłano go do Centrum. Stanowił on nieustanne przypomnienie o obietnicy złożonej Matce Najświętszej. Biorąc za wzór Krucjatę austriacką, Krucjata Portugalii wymagała od swych uczestników liczenia odmówionych modlitw. Dlatego każdy członek Krucjaty przesyłał co roku sprawozdanie z liczby odmówionych różańców. Bywało bowiem, że niektórzy tego samego dnia odmawiali więcej niż jeden różaniec w tej samej intencji. Wszystkie modlitwy członków Krucjaty, ofiarowywano Maryi podczas uroczystej Mszy świętej odprawianej w narodowe święto maryjne, w narodowym sanktuarium.

Z początkiem każdego roku, Centrum NKR wysyłało do swoich członków list okólny informujący o liczbie odmówionych różańców, ofiarowanych Matce Bożej podczas uroczystej Mszy świętej. Centrum wysyłało też inne listy w ciągu roku, wyjaśniające zasady Krucjaty budzącej w ludziach coraz większą miłość i zapał służenia Narodowi przez nabożeństwo do Matki Bożej... Osoby, które zapewniły Krucjacie skuteczność, to ludzie, którzy podpisali zobowiązania, a nie ci, którzy sporadycznie modlili się we wskazanej intencji. Ci, którzy podjęli zobowiązania do codziennej modlitwy różańcowej w tej samej intencji, stali się wielką wspólnotą, co uczyniło ich modlitwę jeszcze bardziej potężną i skuteczną.

I tak, modlitwy narodu zostały wysłuchane; różaniec zaczął torować drogę pokojowym przemianom. Nastąpiło wiele wydarzeń zupełnie nieoczekiwanych i po ludzku niezrozumiałych... "W jedności siła" - Matka Boża musiała odpowiedzieć i udzielić daru pokoju, skoro przyzywała Jej orędownictwa tak wielka siła, która codziennie błagała o pokój dla kraju. Wszystko to stało się potwierdzeniem, że Narodowa Krucjata Różańca, która powstała rzeczywiście z natchnienia samej Matki Bożej, stała się doskonałym środkiem umożliwiającym Maryi roztoczenie Jej macierzyńskiej opieki nad umiłowanym narodem.

Ponieważ u źródeł Krucjaty Różańcowej leżały objawienia w Fatimie, na jej duchowość składało się nie tylko oddanie się Matce Bożej do dyspozycji, ale także nabożeństwo do Anioła Stróża Portugalii, który kilkakrotnie ukazał się trójce fatimskich dzieci, poprzedzając wielkie objawienia Matki Bożej oraz przygotowywał dzieci do przyjęcia misji Niepokalanej Pani Różańcowej.

Krucjata Różańcowa w Portugalii trwa do dziś. Dla jej istnienia Matka Najświętsza powołała wspólnotę zakonną "Alians Najświętszej Maryi Panny". Dzięki temu Narodowa Krucjata Różańca ma zapewnione istnienie, a modlitwa i życie zakonnej wspólnoty wyjednuje dla Krucjaty konieczne łaski" (wg ks. Mirosława Drozdka i Wincentego Łaszewskiego).

"Podobne zwycięstwo poprzez Różaniec wydarzyło się w Portugalii jeszcze raz. Chodziło o tzw. prawo do aborcji. Od 1984 r. była ona dozwolona w pewnych sytuacjach, te sytuacje były jednak bardzo ściśle określone. W roku 1997 chciano wprowadzić ogólne prawo do aborcji. Premier Gutierez opierał się temu przez mniej więcej rok, a wokół sprawy toczono zaciekłe spory. Komuniści chcieli aborcji i w na początku 1998 r. byli w przewadze. 4 lutego tego roku 116 posłów głosowało za aborcją, a tylko 107 przeciw; jedynie 3 osoby wstrzymały się od głosu.

Niedługo później konferencja portugalskich biskupów potępiła aborcję jasnymi słowami: "nigdy i w żadnym przypadku nie jest dozwolone dokonywanie aborcji. I nawet wówczas, gdy rząd na to pozwala, aborcja nie staje się moralnie dozwoloną, a chrześcijan nie zwalnia to z obowiązku walczenia wszystkimi dostępnymi legalnymi środkami przeciw temu złu społecznemu. Prosimy wszystkich księży, zgromadzenia zakonne oraz wszystkich chrześcijan, aby nasilili swoje modlitwy w tej intencji".

Biskupi nawoływali do krucjaty modlitw (niestety nie odważyli się zwrócić do krucjaty różańcowej), te jednak zaczęły się organizować w parę miesięcy później. Gdy znów głosowano w sprawie dopuszczalności aborcji, uwidoczniło się bardzo wyraźne "nie" przeciwko niej, będące zwycięstwem, które również powinniśmy przypisywać modlitwom, zwłaszcza modlitwom Różańca Świętego" (ks. Anzelm Ettelt FSSPX).

Różaniec w dłoniach

Różańcowa krucjata brazylijska

Kontynent południowoamerykański skupia dwie trzecie katolików całego świata, zaś cała Ameryka Łacińska jest w ponad 90 procentach katolicka. Chrześcijaństwo na tych ziemiach "bujnie wyrosło na starej rodzimej kulturze, ale równocześnie stało się tam narzędziem przemocy i wyzysku, dominacji bogatych nad biednymi. W łonie tych samych wspólnot wierzących nie ma nigdzie na świecie tak drastycznych kontrastów, niesprawiedliwości, cierpień z powodu nędzy materialnej i terroru stosowanego przez różne ugrupowania partyzanckie i siły rządowe" (Czesław Ryszka) "zazwyczaj popierane przez USA, które od wieków chroniły tam swe własne interesy. Już bowiem na początku 1823 roku Waszyngton uznał obie Ameryki za obszar, na którym znajdują się prywatne zasoby [amerykańskich posiadaczy] i robił wszystko, żeby uzyskać kontrolę nad tym kontynentem" (Tomasz Skowronek). Tego rodzaju stosunki społeczne, bądź co bądź, wyrosłe na gruncie katolickim, rzucały cień na cały Kościół na tym kontynencie. Kościół więc, nie mogąc stać bezczynnie na uboczu, w połowie XX wieku podjął działania prowadzące do przemiany tego stanu, co w nomenklaturze światowej zostało nazwane "przebudzeniem chrześcijaństwa".

W 1955 roku powołano Radę Episkopatów Ameryki Południowej (CELAM), która okresowo organizowała konferencje w różnych miastach kontynentu, na których rozważano jaką postawę należy przyjąć i jaką drogą ma podążać Kościół na kontynencie. "W końcowym dokumencie II Konferencji CELAM-u biskupi latynoamerykańscy zapewnili swych wiernych, że nie mogą milczeć, gdy ludowi dzieje się krzywda. Kościół chce być obecny w przeobrażaniu Ameryki Łacińskiej, a biedacy powinni czerpać z Ewangelii inspirację do walki o swoje prawa... [I tak], Kościół latynoamerykański postawił siebie w roli obrońcy deptanych praw człowieka, deklarując swoją solidarność ze wszystkimi, którzy są wyzyskiwani i dyskryminowani - bez względu na ich przynależność klasową, ze wszystkimi, którzy walczą o poszanowanie praw ludzkich, którzy potępiają niesprawiedliwość zarówno prywatnych posiadaczy środków produkcji, jak też państwowego aparatu ucisku" (wg Cz.R., jw.).

Od tej pory lud, który wreszcie zdobył świadomość swej godności, zaczął podnosić głowę i żądać należnych mu praw, a to była "woda na młyn" dla światowych komunistów. Zaraz też pojawili się liczni "emisariusze" niemal masowo przysyłani szczególnie z Kraju Rad. Trafiali na podatny grunt, gdyż ich idee zawierały obietnice ziemskiego raju właśnie dla najbiedniejszych, a to sprawiło, że dość łatwo obejmowali władzę. Taka sytuacja na początku lat sześćdziesiątych XX wieku, zaistniała w Brazylii. Kiedy rządy sprawował lewicowy prezydent João Goulart, "komuniści byli już o krok od przejęcia [w kraju całej] władzy. Czuli się tak pewni, że ją zdobędą, iż w Moskwie I sekretarz partii ogłosił na forum międzynarodowym, w którym dniu komunizm zacznie się w Brazylii! Wszystkie urzędy znajdowały się już w rękach komunistów; zaczęli rządzić już na katolickich uczelniach, a nawet w szkołach" (ks. Anzelm Ettelt FSSPX).

Brazylia, której powierzchnia wynosi 8 512 tys. km², jako największe państwo Ameryki Południowej, graniczy swym obszarem aż z dziesięcioma innymi, czyli niemal z wszystkimi państwami kontynentu. Jakimż więc "łakomym kąskiem" był zamiar utworzenia państwa komunistycznego w granicach tego kraju. Gdyby tak się stało, komuniści mieliby wprost nieograniczone możliwości "eksportowania" swych idei do tych ościennych krajów, a także roztaczania kontroli i wywierania swoich wpływów na wszystkich swych sąsiadów. Mieliby szanse na to, by stopniowo wprowadzać i ugruntowywać ustrój komunistyczny na całym kontynencie... Byli już tak zauroczeni planami "świetlanej przyszłości", że przeoczyli jedną, bardzo istotną sprawę: siłę i autentyczność mocno ugruntowanej wiary, szczególnie brazylijskich kobiet, które pomimo swej prostoty nieźle orientowały się, do czego doprowadzi kraj komunistyczny rząd. Błagały więc Maryję o Jej możne wstawiennictwo, o wyjednanie łaski ocalenia narodu.

"Kiedy wyglądało na to, że już jest za późno, w całym kraju zaczęła się organizować wielka krucjata różańcowa. Podstawą takiego ogromnego ruchu różańcowego w Brazylii była organizacja krucjaty różańcowej, która zaczęła swą działalność już w 1942 r. w Ameryce Północnej, na bazie orędzi fatimskich głoszonych przez o.Patryka Peytona CSC. [Ten skromny mnich], cudownie wyleczony w Fatimie z bardzo ciężkiej choroby, wzywał wiernych całego świata do modlitewnej krucjaty różańcowej rodzin. Gdy w 1952 r. ruch ten w USA liczył już 4 miliony członków, zawitał także do Brazylii i w 1964 roku stał się powodem uratowania jej przed komunizmem. Miliony ludzi zaczęły błagać Niepokalane Serce Maryi o ratunek" (ks. A.E., jw.).

Najpierw, w miejscowości Belo Horizonte, gdzie odbywał się Zjazd Partii Komunistycznej, 20 tysięcy kobiet modląc się głośno na różańcu, nie tylko zakłóciło obrady, ale stało się dla całego kraju żywym świadectwem, że nie wszyscy popierają lewicę. Jednak prezydent zakpił sobie z pobożnej demonstracji, ośmieszając tę formę rozwiązywania problemów i wyszydzając skuteczność zanoszonej modlitwy. Gdy sprawa ta rozniosła się, kobiety z miasta Sao Paolo postanowiły solidarnie wesprzeć zastępy modlitewne i w dniu 19 marca 1964 r. w Marszu Rodziny z Bogiem ku Wolności, wyszły na ulice, przeciwstawiając się w ten sposób rewolucji komunistycznej, która miała się stać realnym zagrożeniem ich kraju... "Wielka procesja sześciuset tysięcy kobiet przeszła w trzygodzinnym marszu przez centrum Sao Paolo, odmawiając głośno różaniec i śpiewając pieśni religijne. Pomiędzy dziesiątkami różańca wołały: "Matko Boska, strzeż nas przed losem i męczeństwem kobiet z Kuby, Polski, Węgier i z innych ujarzmionych krajów". Podobne procesje odbywały się także w innych miastach Brazylii.

I nagle, bez żadnych innych widzialnych powodów, komuniści rozpoczęli odwrót" (ks. A.E., jw.). Goulart zrozumiał, że te spontaniczne demonstracje świadczą wyraźnie, iż rewolucja nie znajdzie wystarczającego poparcia społecznego. Kiedy więc władza w kraju przeszła w ręce wojskowych, opuścił Brazylię udając się na emigrację. "Kongres uznał stanowisko prezydenta za opróżnione przez Goularta, który wyjechał do Urugwaju i wybrał na nie szefa sztabu generalnego, marszałka Humberta de Alencar Castello Branco" (ww.politologia....). Tak to "Brazylia została uratowana przed komunizmem. Biskupi (m.in. abp Lefebvre) powiedzieli, że tym, co wypędziło komunizm z Brazylii, byli katoliccy mężczyźni i kobiety niosący Różaniec w rękach, idący przez ulice i publicznie odmawiający go na głos" (ks. A.E., jw.).

"Wojskowi uznali, że państwo oraz jego instytucje należy oczyścić z nieuczciwych polityków i radykalnych, komunizujących stronnictw politycznych. Na mocy specjalnie wydanych aktów instytucjonalnych, pozbawiono mandatów parlamentarnych oraz praw politycznych na 10 lat liczne grono polityków" (ww.politologia...). Wkrótce po tych przemianach niemal we wszystkich krajach Ameryki Łacińskiej powstało straszne wrzenie. Komuniści amerykańscy widząc na przykładzie Brazylii, że w żaden sposób nie da się pokonać katolików i przejąć władzy w poszczególnych krajach, postanowili, aby ten ustrój wprowadzić za ich zgodą, czyli nie odrzucając wiary, ale próbując ją połączyć z socjalizmem. A poza tym, bazując na nauce biskupów, którzy wzięli w obronę latynoskich nędzarzy i tutaj szybko się pojawili tacy duchowni katoliccy, którzy wpajali masom ludzkim socjalizm religijny, nazwany przez nich teologią wyzwolenia. Wychodząc naprzeciw oczekiwaniom Moskwy "teologowie zachodni zaczęli snuć marksistowskie teorie wplatając je w Ewangelię" (wg Cz.R., jw.).

Meksykański biskup Arceo nie wykluczał jednocześnie bycia marksistą i chrześcijaninem. "Prawdziwa teologia głosi wyzwolenie z ucisku ustroju kapitalistycznego i odnajduje prawdziwy powiew chrześcijaństwa w ustroju socjalistycznym; ucieleśnieniem Królestwa Bożego na ziemi jest marksizm" - dowodził peruwiański ksiądz katolicki Gustavo Gutierrez. Dosadniej tę myśl wyraził pisarz, polityk i zakonnik nikaraguański o.Ernesto Cardenal, mówiąc: "To właśnie Ewangelia Jezusa Chrystusa uczyniła ze mnie marksistę. Jestem marksistą, który wierzy w Boga, który idzie w ślady Chrystusa i jestem rewolucjonistą dla Jego królowania" (Dariusz Zalewski)... I choć "biskupi określili udział Kościoła w tym wyzwoleniu, a także środki jakimi wolno chrześcijaninowi posłużyć się" (Cz.R., jw.), "w pewnym momencie już nie można było zatrzymać wywracających się raz po raz kostek domina. Pojawiła się herezja...

Oto rozpoczyna się nabożeństwo... Zamiast czytania Ewangelii, wierni wcielają się w osoby występujące na kartach Pisma Świętego... W świątyni wiszą obrazy wielkich rewolucjonistów walczących o wyzwolenie Ameryki Łacińskiej z wyzysku kapitalistów, których niekiedy nazywa się tam "Chrystusami ukrzyżowanymi"... Kobieta zamiast konsekracji Hostii, ofiarowuje Bogu but zabitego dziecka... [W czasie wizyty papieża w Nikaragui] nad ołtarzem w czasie Mszy wiszą portrety rewolucjonistów, ale nikt nie dopatrzył się krzyża... Odkupienie zastąpiono wyzwoleniem... Teza głosząca identyczność socjalizmu z chrześcijaństwem, doprowadza w konsekwencji do postrzegania Jezusa jako rewolucjonisty społecznego. Chrystus zaczyna być malowany jako bojownik z karabinem na ramieniu...

Dla Leonarda Boffa, słynnego teologa wyzwolenia, Maria nie jest już Matką Bożą Niepokalanie Poczętą i Wniebowziętą, ale nade wszystko bojowniczką o wyzwolenie nędzarzy. Przejawem jej charakteru jest nienawiść do obcych okupantów (Rzymian) oraz burżujów: żydowskich posiadaczy i kapłanów... Matka Chrystusa nie jest też pokorna, gdyż pokora to oznaka uległości, słabości, a to nie przystoi rewolucjonistkom... Skrajne nurty teologii wyzwolenia głoszą nawet, iż w społeczeństwie kapitalistycznym nie jest możliwe sprawowanie Eucharystii. Stan permanentnej "walki klas" sprawia, że poszczególne klasy społeczne żyją we wzajemnej nienawiści. Przyjmowanie komunii w "strukturach zła" jest przecież świętokradztwem. Dopiero obalenie "zbrodniczego ustroju" i "zastąpienie go chrześcijańskim socjalizmem" pozwoli na przyjmowanie konsekrowanej hostii bez przeszkód... Kryterium polityczne staje się najważniejsze. Kapitaliści są źli, biedota i socjaliści, teolodzy wyzwolenia - dobrzy. Socjalizm zbawia, nie Chrystus" (wg D.Z., jw.)...

"Kraje Ameryki Łacińskiej wiele łączy - można byłoby nawet stwierdzić, że Ameryka Łacińska to jeden wielki kraj. Tutejsze państwa mają wspólną kulturę, religię i język (poza Brazylią, która była portugalską kolonią)" (T.S., jw.), toteż "w różnych miejscach Ameryki jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać organizacje katolików opowiadających się za utopiami socjalistycznymi... [I coraz bardziej panowało powszechne przekonanie, że] za pomocą głoszenia "nowego przesłania ewangelicznego" można rozsiewać socjalizm po świecie. I na odwrót. Za pomocą socjalizmu można by skuteczniej głosić "wyzwoleńcze chrześcijaństwo" (D.Z., jw.)... Mnożyły się zamachy stanu, morderstwa polityczne, pojawił się terroryzm; komunizm wchodził, jak to mówią, drzwiami i oknami, czyli od strony świeckich, jak również od Kościoła. Na tle tych wszystkich strasznych wydarzeń, Brazylia przez dwadzieścia lat cieszyła się spokojem i stabilizacją. Mogła więc bez zakłóceń stopniowo się rozwijać. I choć nie ominęła jej modna indoktrynacja ze strony kilku rodzimych teologów, to katolicy zachowali wierność Krzyżowi i Ewangelii, bo całą ufność swoją zawierzyli Maryi. I to były dalsze owoce krucjaty różańcowej...

...
  • ks. Anzelm Ettelt FSSPX - www.piusx.org.pl/krucjata/list/10
  • Czesław Ryszka Papież końca czasów, Oficyna Wydawnicza 4K, Bytom 1995.
  • Dariusz Zalewski Katolewica, czyli wyśniony "Kościół" bezbożnika, Wydawnictwo "Antyk" Marcin Dybowski 1998.
  • Dariusz Skowronek, Latynoamerykański zwrot w lewo / geopolityka.org
  • politologia.univ.gda.pl/pomoce_nauk/systemy_pol/pdf/brazylia.pdf
  • Krucjata filipińska

    "W 1972 r. Filipiny stały się krajem totalitarnym. Tuż przed kolejnymi wyborami prezydenckimi Ferdynand Edralin Marcos, głowa państwa, rozwiązał parlament. Zgodnie z konstytucją nie mógł nadal piastować swego urzędu, kończyła się bowiem jego druga, trzyletnia kadencja. Pragnienie władzy popchnęło go do zlikwidowania prasy, a niedługo potem uwięzienia wszystkich przywódców opozycji oraz siedmiu tysięcy "niepoprawnie myślących" żołnierzy i oficerów. Próbował również zaatakować Kościół, ale spotkał się z tak ostrym sprzeciwem kardynała Jaime L. Sina, że uznał: "Mam dość problemów. Dlaczego miałbym jeszcze wchodzić w konflikt z Kościołem?"

    Marcos bał się kardynała, a lud podziwiał swego pasterza. Kiedy Sin mówił, wszyscy go słuchali. Kiedy piętnował i oskarżał rząd, kiedy bronił tysięcy więźniów politycznych, słuchał go nawet Marcos. To dzięki kardynałowi zwolnił on kilkuset więźniów przed Bożym Narodzeniem 1974 roku.

    Sytuacja na Filipinach stawała się z roku na rok coraz bardziej napięta. Powodowała ją coraz widoczniejsza korupcja rządu, stagnacja ekonomiczna, rosnąca przepaść między bogatymi i biednymi, a także coraz śmielsza działalność komunistycznej partyzantki na wiejskich terenach. Czara goryczy przelała się w dniu, w którym ludzie prezydenta zamordowali Benigna Aquina.

    Benigno Aquino wchodził w skład filipińskiego parlamentu przed jego rozwiązaniem przez Marcosa. Już przed stanem wojennym, ogłoszonym 21 września 1972 r., Aquino był bezkompromisowym opozycjonistą i nie bał się mówić głośno o skandalach rządowych. Nic dziwnego, że aresztowano go, jako jednego z pierwszych, w dniu ogłoszenia stanu wojennego. W więzieniu spędził siedem i pół roku, odizolowany od świata. Zapadł tam na poważną chorobę serca, która wymagała operacji. Marcos wysłał go do Stanów Zjednoczonych, do szpitala w Teksasie, by nie pozwolić mu już powrócić z wygnania.

    Rodzina Aquina osiedliła się w Bostonie. Benigno poświęcił trzy lata na studia w Harvardzie, gdzie nawiązał liczne kontakty z podziemiem na Filipinach. Za wszelką cenę chciał powrócić do ojczyzny. Poleciał do Manili, mimo pogróżek żony Marcosa, byłej miss piękności, którą zawsze piętnował za wykorzystywanie publicznych pieniędzy do prywatnych celów. Został zastrzelony w sierpniu 1983 roku, gdy wychodził z samolotu na lotnisku w Manili. Nie zdążył nawet dotknąć stopą ziemi filipińskiej.

    Jego śmierć obudziła Filipińczyków z trwającej dziesięć lat apatii. Była jak kamień rzucony w wodę, wzbudzający fale, które zataczają coraz szersze kręgi. Tak obudziła się cała ojczyzna Benigna Aquina. Wdowa po nim, Corazon Aquino, tłumacząca, że "zajmuje się domem, a nie polityką", stanęła jednak na czele ruchu. Do zaangażowania się w politykę nakłonił panią Aquino kardynał Sin. W ten sposób dał narodowi człowieka, który potrafił uświadomić rodakom, że Marcos kłamie.

    Nadeszła sobota, 22 lutego 1986 r. Prezydent wydał rozkaz aresztowania ministra obrony, Juana Enrile’a, i kilku innych. Enrile, gen. Fidel Ramos, zastępca dowódcy sił zbrojnych, wraz z trzystu innymi wojskowymi zamknęli się w koszarach przy autostradzie Epifanio de los Santos Avenue (w skrócie EDSA) - Alei Objawienia się Świętych. Ogłosili, że będą walczyć, aż polegną, ale nie oddadzą się żywi w ręce Marcosa.

    U kardynała zadzwonił telefon. "Eminencjo - odezwał się ktoś drżącym głosem - musicie nam pomóc. Jeśli nie pomożecie, za parę godzin nie będzie nas wśród żywych". Wszyscy wiedzieli, że wystarczyłoby kilka czołgów lub eskadra śmigłowców, by zlikwidować buntowników. Na półtorej godziny kardynał zamknął się w kaplicy. Kiedy wyszedł, wiedział już, co trzeba uczynić. Przez katolickie radio "Veritas" wezwał ludzi, by bronili "naszych przyjaciół". "Wyjdźcie na ulice, stańcie pomiędzy siłami Enrile’a i Ramosa, a nadjeżdżającymi czołgami!". Ludzie usłyszeli - i odpowiedzieli.

    Jaime Lachica Sin
    reprod. z "Cuda i łaski Boże" nr 5/2004

    Ze wszystkich części miasta, ze slumsów i dzielnic bogaczy popłynął tłum. W kilka godzin w Alei Objawienia się Świętych stanęły dwa miliony ludzi. Przyszli na EDSA całymi rodzinami, z małym dziećmi. A co najważniejsze, przyszli z różańcem w ręku i modlitwą na ustach. Na ulicy trwało wielkie nabożeństwo różańcowe, śpiewano bez końca maryjne pieśni, na pośpiesznie przygotowanych ołtarzach kapłani i biskupi odprawiali niezliczone Msze święte. Ludzie błagali Matkę Najświętszą o pomoc. Bali się, nawet bardzo. Wiedzieli, że dobrze uzbrojona armia Marcosa może zetrzeć ich na krwawą miazgę. Trwali na posterunku cztery dni i noce.

    W tym czasie w trzech klasztorach kontemplacyjnych zakonnice nieustannie się modliły. Kardynał Sin powiedział im: "Idźcie do kaplicy i módlcie się. Módlcie się z rozłożonymi rękoma i pośćcie dopóty, dopóki nie powiem, że możecie przestać".

    To, czego się obawiano, stało się niebawem faktem. Na ulicy pojawiło się pierwszych sześć czołgów. Kierujący nimi zobaczyli armię bezbronnych ludzi; zawyły motory, maszyny ruszyły na tłum. Wszystkich czołgów było dwadzieścia pięć, żołnierzy - sześć tysięcy. Dwa miliony ludzi, bladych i drżących ze strachu, uklękły twarzą w kierunku nadjeżdżających czołgów. W pierwszym rzędzie siostry zakonne. Podniosły w górę różańce i zaczęły się głośno modlić. Nie, ludzie nie mieli zamiaru się cofnąć. To czołgi się cofnęły. Nie padł ani jeden strzał.

    W stronę, gdzie jedna z sióstr prowadziła różaniec, zbliżał się czołg z samotnym żołnierzem w wieżyczce. Czołg zatrzymał się przed klęczącym tłumem. Żołnierz patrzył długą chwilę z zachwytem, po czym powiedział: "Czy mogłaby siostra modlić się głośniej? Moi ludzie w czołgu nie słyszą". Kiedy zakonnica skinęła głową, twarz żołnierza rozpromienił szeroki uśmiech. Po chwili załoga czołgu dołączyła do wspólnej modlitwy.

    Staruszka na wózku inwalidzkim wysunęła się do przodu. Trzymając w rękach różaniec, zawołała do dowodzącego innym czołgiem: "Możesz mnie zabić, bo i tak jestem już stara! Ale nie rób krzywdy tamtym ludziom". Czołg zatrzymał się przed starą, filipińską kobietą. Trzynastoletnia Risa z zerwanymi w ogródku stokrotkami klęczała i patrzyła na zbliżający się czołg, pod jej kolanami asfalt był mokry od potu. "Panie żołnierzu, niech pan nas nie zabija. Jesteśmy Filipińczykami, tak samo jak pan". Wyciągnęła bukiecik ku czołgiście. Żołnierz długo na nią patrzył przewiercającym na wylot wzrokiem. Wreszcie uśmiechnął się: "Nie bój się, maleńka, nie zabiję nikogo". Zeskoczył z czołgu i wziął z rąk dziecka kwiaty. Risa przytuliła się do niego. Z oczu żołnierza i dziewczynki płynęły łzy.

    Tak działo się wszędzie. "Rozmawiałem z kapłanem, który był tam owej niezapomnianej nocy - wspomina kardynał Sin. Mówił, że w tym rozmodlonym tłumie czuło się obecność Boga. Opowiadał, że modlili się również żołnierze. Widział, jak poruszają się ich wargi, wypowiadające słowa "Zdrowaś Maryjo". Niektórzy z nich przyłączyli się do śpiewu: "Ave, Ave", kiedy pod milczącymi gwiazdami tłum zaintonował pieśń, którą każdy Filipińczyk zna na pamięć od wczesnego dzieciństwa".

    Dzieci przyszły z kwiatami i wkładały je w lufy karabinów. Klerycy wychodzili naprzeciw żołnierzy i obejmowali ich w uścisku braterskim. Byli przecież w tym samym wieku, co oni. Kobiety i dziewczęta robiły kanapki dla okupujących Aleję i częstowały nimi żołnierzy jadących ku nim w czołgach. Wtedy nadszedł rozkaz rozpędzenia tłumów gazem. Wykonali go specjaliści, zaprawieni w podobnych akcjach. Cisnęli w tłum pojemniki z gazem. Ale to oni zaczęli kaszleć i uciekać, bo nagle wiatr odwrócił się. Dwie godziny później ponowiono atak gazowy. Znów nieoczekiwanie wiatr się odwrócił.

    "Potem nakazano ostrzelać Enrile’a ogniem z moździerzy. Po dwóch godzinach od wydania rozkazu nie padł ani jeden strzał. "Wciąż poszukujemy odpowiedniego celu dla naszych baterii - tłumaczył Marcosowi oficer dowodzący - Nie chcemy zabić cywilów". Po kolejnych dwóch godzinach nadal "poszukiwano odpowiedniego celu". Kiedy wreszcie ustawiono działa, moździerze nie wypaliły. Wszystkie naboje były niewypałami! Natomiast wysłane do akcji helikoptery wylądowały wśród rebeliantów, a ich załogi przyłączyły się do nich. Dlaczego dowódca eskadry nie zaatakował? "Ponieważ - tłumaczył później kardynał Sin - został dotknięty przez Bożą łaskę" (ks. Józef Orchowski). "Kiedy Marcos wysłał przeciw modlącym się helikoptery, czołgi i wojsko z rozkazem strzelania - piloci, widząc ogromny krzyż, jaki utworzyła na głównym skrzyżowaniu Manili rzesza demonstrantów, odmówili wykonania rozkazu. Wylądowali i dołączyli do naszej "różańcowej rewolucji". Tak samo żołnierze, których przeciw nam wysłano. Nigdy nie zapomnę wielkich luf czołgów przystrojonych setkami kolorowych różańców i kwiatów w lufach karabinów" - wspomina Bing Romero, która wraz z rodzicami jako kilkuletnia dziewczynka uczestniczyła w tamtych wydarzeniach" (Radek Molenda)...

    "Jeden z kapłanów, obecnych wśród okupujących EDSA, myślał o Bogu spoglądającym z góry na swój lud, błogosławiącym mu i mówiącym do niego słowa, które kiedyś wypowiedział do Jakuba... "Ja jestem Pan" (ks. J.O., jw.). Ale najbardziej znamiennym wydarzeniem stało się to, że "w rozstrzygającym momencie miało miejsce objawienie Matki Najświętszej, widziane przez setki żołnierzy armii rządowej gotowych strzelać do ludzi... "Czołgi próbowały wbić się w tłum. Ludzie modlili się i podnosili w górę swoje różańce. Wówczas ukazała się im przepiękna Niewiasta. Stała na wprost czołgów. Była piękna, a Jej oczy błyszczały. I ta piękna Niewiasta przemówiła do żołnierzy tymi słowami: "Stop, kochani żołnierze! Nie posuwajcie się dalej! Nie krzywdźcie moich dzieci". Kiedy żołnierze to usłyszeli, zostawili wszystko, wyszli z czołgów i przyłączyli się do ludu" (Wincenty Łaszewski).

    Prymas Filipin, kardynał Sin, w udzielonym wywiadzie przytoczył świadectwa wielu żołnierzy gotowych strzelać do ludzi, o nadprzyrodzonej interwencji Matki Bożej, która łagodną perswazją powstrzymała ich zamiary. I tak, "w dniach 22-25 lutego 1986 r. w stolicy Filipin Manili, w Alei Objawienia się Świętych, dokonała się pokojowa rewolucja. Ośmiopasmowa droga opasająca miasto, stała się miejscem objawienia potęgi świętych - ludzi trzymających w rękach różańce. Była to wielka potęga. Po stronie różańcowego wojska stanęła bowiem sama Matka Najświętsza. To Ona wydała armii rządowej rozkaz do wstrzymania ataku... "Podczas różańcowego cudu znikły wszystkie różnice klasowe. Każdy śpieszył z pomocą drugiemu... Podczas różańcowego cudu było tyle troski o bliźnich". (W.Ł., jw.).

    "W ostatnim dniu rewolucji obrano panią Aquino prezydentem. Marcos zdecydował się na ucieczkę z kraju. Schronił się na Hawajach, gdzie mieszkał do 1989 r. - do śmierci.

    Jak możliwa była ta bezkrwawa rewolucja? Pytanie to stawiano wiele, wiele razy. Kardynał cierpliwie powtarzał: "Nie ma odpowiedzi. To był cud" (ks. J.O., jw.).

    Różaniec w dłoniach

    Znane jest również inne cudowne wydarzenie, które miało miejsce kilka lat później także na Filipinach w mieście Davao, za sprawą modlitwy członków Krucjaty Różańcowej Rodzin, do której Filipińczycy aktywnie się włączyli. Oto list napisany do ojca Patryka Peytona przez abpa Davao, Antonio Li Ma-butesa, w którym opisał je:

    Umiłowany Ojcze Peytonie! Pokój i radość w Jezusie i Maryi!

    Z niecierpliwością dzielę się z Ojcem nowiną o cudownym darze, jakim jest dla nas codzienny różaniec odmawiany w rodzinach. Odnowił on i przemienił nasze życie, a także umocnił więzy solidarności rodzinnej...

    Rozpoczęcie Krucjaty poprzedziły miesiące przygotowań, w które włączyła się cała wspólnota... Zaangażowało się bardzo wielu ludzi: kapłani, siostry zakonne, działacze kościelni, członkowie organizacji katolickich, nauczyciele, studenci, młodzież itd. Powołano struktury organizacyjne począwszy od poziomu archidiecezji, przez parafię, a kończąc na poziomie wspólnot kościelnych. Organizowano najróżniejsze spotkania; młodzi włączyli się z właściwym sobie młodzieńczym entuzjazmem. Swój wkład miały nawet dzieci.

    W dniu rozpoczęcia Krucjaty zorganizowane zespoły były przygotowane do niesienia orędzia o Krucjacie Różańca każdej rodzinie. Odwiedziny te okazały się bardzo skutecznym środkiem wprowadzenia Maryi do każdej rodziny: udzielano krótkiego pouczenia na temat codziennego różańca odmawianego przez całą rodzinę, wspólnie z rodziną odmawiano różaniec, na koniec jej członkowie podpisywali zobowiązanie i otrzymywali świadectwa. Uwieńczeniem naszej Krucjaty Różańca Rodzinnego był Zjazd Maryjny. Pomimo intensywnych przygotowań wszystkich nas przepełniał lęk. W dniu l grudnia 1989 roku część wojska dokonała puczu i wystąpiła przeciwko rządowi. Bunt wybuchł w Manili, a niebawem objął również Cubu. Coraz głośniej mówiono, że następnym miejscem będzie Davao.

    Dzień przed Zjazdem rozdzwoniły się telefony. "Czy mamy kontynuować pracę?" Moja odpowiedź brzmiała zawsze: "Sam pomyśl... Matka Najświętsza? Czego Ona od nas oczekuje?" Wszyscy ci, którzy do mnie dzwonili, odpowiadali bez wyjątku: "Nie możemy zawieść Matki Bożej". Zasięgnąłem opinii władz miasta, dowódców armii oraz przełożonych kościelnych. Zdanie wszystkich było podobne: "W czasach takich jak te potrzebujemy opieki i kierownictwa Maryi. Kontynuujmy przygotowania". Ludzie odpowiedzialni za Krucjatę czekali na moje słowo. 8 grudnia, w uroczystość Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny, w przeddzień Zjazdu, powiedziałem: "Spotkajmy się pod sztandarami Matki Bożej. Zgromadźmy się na Zjeździe Różańca Rodzinnego. Niech będzie to zjazd pokojowy, któremu towarzyszy przemożne wstawiennictwo Maryi.

    Zjazd Różańcowy przekształcił się w wielką demonstrację zawierzenia Maryi przez codzienne odmawianie różańca. Ten poranek zobaczył ogromny tłum, nie uzbrojonych w karabiny żołnierzy, ale rozmiłowanych czcicieli Maryi z różańcami w dłoniach. Zgromadzili się oni w czterech różnych miejscach na obrzeżach miasta. W południe rozpoczęli równoczesny marsz do Miejskiego Centrum Sportowego, gdzie odbywał się Zjazd. Zgromadzenie się wszystkich na Zjeździe zajęło dwie godziny. To był ogromny tłum - konserwatyści szacowali go na 50 tysięcy osób. Całe Centrum było wypełnione ludźmi, których twarze zwrócone były ku usytuowanemu w centrum obrazowi Matki Bożej. Następnie odmówiono różaniec, który nadawany przez głośniki i emitowany na falach radiowych pozwolił złączyć się we wspólnej modlitwie całej archidiecezji. Poruszające serca rozważania wypowiadane były ustami człowieka świeckiego, biskupa oraz samego arcybiskupa. Ten ostatni skierował wezwanie, aby ludzie postanowili odmawiać codziennie różaniec. W odpowiedzi na każde z jego pytań wybuchał entuzjazm, a przez tłum przewalał się huk: "Tak".

    To był najważniejszy punkt Zjazdu. Podjęto na nim decyzję, nie tylko indywidualną, ale wspólnotową: różaniec pozostanie na zawsze w sercach ludu, wśród jego rodzin i w jego domach. Dwa dni później, kiedy coraz głośniej mówiono, że rebelianci posuwają się w kierunku Davao City, usłyszeliśmy, że powrócili do koszar. Różaniec ocalił miasto".

    Matka Boża Fatimska

    Krucjata węgierska

    "Jako naród Węgrzy mogą być dumni ze swojej tysiącletniej historii, tradycji królów wiernych Bogu, stających do walki w obronie chrześcijaństwa. Tak jak Polonia Semper Fidelis, tak i Węgrzy trwali wierni chrześcijaństwu, mieli władców męczenników za wiarę i świętych. W czasach komunizmu mieli wielkiego prymasa, który za swoje "Non possumus" został wygnany z kraju. Kardynał Józef Mindszenty w latach czterdziestych wiedział, że jego naród oddany w szpony bolszewizmu czeka upadek i powolna zagłada. Wtedy napisał, że WĘGRY BĘDĄ URATOWANE PRZEZ RÓŻANIEC. Jeśli choć 10% narodu będzie codziennie odmawiać różaniec za Ojczyznę, ratunek przyjdzie z pewnością.

    Po latach komunizmu, po tzw. "transformacji ustrojowej", po wejściu do Unii Europejskiej Węgry podobnie jak Polska staczały się ku upadkowi, a przewidywania Kardynała Mindszentego zaczynały się ziszczać. "Węgrzy zrozumieli, że konieczne są przemiany w ich narodzie, a mogą się one dokonać jedynie przez odrodzenie ducha" (ks. Robert Dłubała SDS). Wtedy obecny prymas Węgier przypomniał słowa Kardynała Mindszentego i wezwał swój naród do KRUCJATY RÓŻAŃCOWEJ. Obliczono, że potrzeba dwóch milionów Węgrów, którzy zadeklarują, że codziennie modlą się za ojczyznę na różańcu.

    "Rok 2006, w 50 rocznicę węgierskiej rewolucji - wielkiego przełomu i zrywu węgierskiego narodu - ogłoszono "Rokiem modlitwy o odnowę narodu". Biskupi, na czele z Prymasem Węgier kardynałem Peterem Erdo, przypominając słowa kardynała Mindszentego, męczennika za wiarę i wolne Węgry, bohatera narodowego z 1956 roku, wezwali naród do Ogólnokrajowej Krucjaty Różańcowej. "Nasz kraj - uzasadniali - znajduje się w głębokim kryzysie, sytuacja jest tak bardzo poważna, że tylko Miłosierdzie Boże może nas uratować"... Podejmując ten apel Viktor Orbán, obecny premier Węgier, poparł go osobiście, po czym obliczono, że potrzeba dwóch milionów Węgrów, którzy zadeklarują, iż codziennie będą modlili się za ojczyznę na różańcu.

    Następnie rozpoczęło się zachęcanie wiernych oraz liczenie zgłoszeń i choć wielu Węgrów wzięło sobie do serca słowa kardynała, zobowiązując się do codziennej modlitwy w intencji Ojczyzny - nie było łatwo. Wprawdzie zgłoszenia napływały z całych Węgier, do Krucjaty włączali się sąsiedzi oraz wyznawcy Chrystusa z innych Kościołów, to "początkowo zgłosiło się około 200 tysięcy osób. Bardzo długo nie można było osiągnąć podwojenia tej liczby. Sprawa wyglądała na beznadziejną. Potem nieoczekiwanie nastąpił szybki wzrost. [Paciorki różańcowe zaczęły przesuwać nie tylko osoby starsze, ale także bardzo wielu ludzi młodych. Węgrzy "zamawiali Msze święte w intencji ojczyzny, ofiarowali swoje cierpienia, adorowali Najświętszy Sakrament, organizowali pielgrzymki różańcowe na obrzeżach Budapesztu, a poszczególne ich odcinki tworzyły drogę na kształt różańca" ("Rycerz Niepokalanej" nr. 10(677) październik 2012). Liczba zgłoszeń do Krucjaty Różańcowej rosła z każdym dniem]. Kiedy ilość modlących się przekroczyła milion, zabłysła nadzieja: damy radę.

    Cztery lata trwało osiągnięcie stanu, żeby 10% społeczeństwa modliło się codziennie za ojczyznę. W rezultacie dwa miliony Węgrów przystąpiło do KRUCJATY RÓŻAŃCOWEJ W INTENCJI OJCZYZNY" (krucjatarozancowazaojczyzne). I choć "zwycięstwo w wyborach z dnia 11 kwietnia 2010 roku partii chrześcijańskich (Fideszu i chadecji) na Węgrzech nie nastąpiło od razu, na efekty [modlitwy] nie trzeba było długo czekać. Moralnie i gospodarczo zrujnowany kraj przez lata rządów lewicy, przechodził wielką moralną odnowę. ["Naród obudził się z letargu kłamstw, a socjalistów odsunięto od władzy" ("RN", jw.) a istnym "cudem różańcowym była zmiana rządu i dojście do władzy Wiktora Orbána" (wg ks. Stanisława Małkowskiego)].

    Parlament Węgier przyjął nową konstytucję, która uznaje rolę chrześcijaństwa za "kluczową dla podtrzymania narodu", a jej preambuła zaczyna się od słów modlitwy: "Boże, pobłogosław Węgrów!". "Kiedy Bóg jest na pierwszym miejscu, wszystko inne jest na właściwym miejscu!". Węgrzy tak właśnie wybrali" ("Dobre Nowiny"). Przyczyną tych wspaniałych zmian "stało się tutaj przeoranie moralne narodu i nawrócenie dokonane dzięki Krucjacie Różańcowej. Ale przemiany te, które dziś podziwiamy w ich ojczyźnie, nie wydarzyły się same z siebie. ONI JE SOBIE WYMODLILI" (krucjata..., jw.), co "w zarażonej ateizmem Europie jest fenomenem godnym naśladowania" (wg "RN", jw.)..

    "To odrodzenie ducha narodu widać także w obecnym prawodawstwie węgierskim. Rząd Viktora Orbána prowadzi najdynamiczniejszą politykę prorodzinną w Europie" (M.J., jw.)], służącą rodzinie i wspierającą jej byt materialny. Zmieniono zasady finansowe i gospodarcze. Wzmocniona została ochrona życia poczętego, a także prawnie bronione jest małżeństwo jako związek mężczyzny i kobiety. Węgrzy mają nadzieję, że te zmiany idące w dobrym kierunku zostaną utrzymane.

    W Parlamencie Europejskim zaatakowano nową konstytucję węgierską, skrytykowano, że nie odpowiada ona normom europejskim. Jednak odpowiedź premiera Orbána była zdecydowana - Unia Europejska nie ma prawa ingerować w wewnętrzne sprawy państwa. Co ciekawe, konstytucja była konsultowana społecznie, każdy obywatel drogą e-mailową czy listownie mógł wyrazić swoją opinię na konkretne tematy. Rząd zdecydował się właśnie na taką formę, gdyż zdawał sobie sprawę, że konstytucja musi być zgodna z głosem ludu, dla którego przecież zostaje ustanowiona.

    Od kilku lat Węgrzy dosłownie oplatają różańcem stolicę swojego państwa. Wzdłuż granic Budapesztu, w którym żyje ich dwa miliony, jesienią każdego roku idą w pielgrzymkach, modląc się na różańcu. Już sam plakat reklamujący to modlitewne poruszenie jest bardzo wymowny - mapa Budapesztu otoczona różańcem. Tak właśnie Węgrzy troszczą się o stolicę swego państwa, serce kraju, polecając Bogu za wstawiennictwem Maryi całą ojczyznę" (wg ks. R.D.,, jw.). Również w maju 2011 roku, ulicami stolicy Węgier przeszła taka piesza pielgrzymka Żywego Różańca. Myślą przewodnią tego wydarzenia były słowa Psalmu 122 "Niech pokój będzie w twoich murach, a bezpieczeństwo w twych pałacach!". Inicjatorzy tej akcji doskonale zdawali sobie sprawę, Kto jest źródłem "bezpieczeństwa pałaców" (wg M.J., jw.) ...

    "Lata sekularyzacji, komunizmu, wyrządziły bardzo wiele zła, jednak obecne przemiany pozwalają z nadzieją patrzeć w przyszłość. I chociaż kroki które prowadzą Węgrów ku zmianom, może nie są one siedmiomilowe, ale systematyczne. Szczególnie katolicy zdają sobie sprawę, że odrodzenie państwa może dokonać się tylko przez odnowę duchową. Dlatego podjęli wezwanie do nowej ewangelizacji, czerpiąc siły z modlitwy różańcowej. Zrozumieli to także, dokonując odpowiedniego wyboru władz, którym naprawdę zależy na przestrzeganiu wartości chrześcijańskich. ["Politycy węgierscy z premierem na czele mają odwagę mówić wprost o kluczowej roli modlitwy różańcowej dla wielkich zmian, jakie zachodzą na Węgrzech" (Dobre..., jw.). Silne morale przekładają się na życie społeczne, gospodarcze, polityczne. Naród to przede wszystkim ludzie, żywa społeczność, dlatego rządzący postawili na wsparcie konkretnego człowieka, m.in. poprzez politykę służącą rodzinie, przejawiającą się w dodatkach na dzieci, niższych podatkach.

    Odradza się szkolnictwo katolickie. Właśnie tutaj, na Węgrzech, powstała pierwsza Katolicka Akademia Piłkarska w Europie, której celem również poprzez sport jest przekazywanie młodym ludziom wartości chrześcijańskich, wychowanie młodego człowieka. Młodzież, która jest przecież przyszłością każdego narodu, bardzo żywo uczestniczy w ruchu pielgrzymkowym uczestnicząc w rekolekcjach w drodze, gdzie każdy dzień kończy się modlitwą różańcową. Wśród wielu osobistych intencji zawsze jest także ta za ojczyznę, by była krajem wartości, w którym ludzie będą mieli zapewnioną godną przyszłość. To jest bardzo budujące. O odnowie ducha świadczy także wzrost liczby powołań kapłańskich czy zakonnych.

    Formacja duchowa przełożyła się również na prezydencję w Unii Europejskiej. Węgrzy jako jeden z priorytetów przewodnictwa UE wskazali właśnie wsparcie rodziny. W czasach, kiedy rodzina wielodzietna jest ośmieszana, gdy poniżane są wszelkie wartości związane z wiarą katolicką, oni, będąc w Unii Europejskiej, powiedzieli zdecydowane "nie" europejskiej propagandzie… Bardzo ważną rolę odgrywa przykład czołowych polityków prezydenta Pála Schmitta czy premiera Viktora Orbána. Nie ulegają naciskom i twardo stoją na stanowisku, że wartości chrześcijańskie dadzą przyszłość narodowi. Stawiają na rodzinę, wiedząc, że aby mogła ona realizować swoje powołanie do rodzenia i wychowania dzieci, musi mieć zapewnioną sferę materialną" (wg ks. R.D.,, jw.)...

    Samo "przekazanie prezydencji połączone było z Narodową Pielgrzymką Dziękczynną Węgrów do Polski, na Jasną Górę, pod hasłem: "Dziękujemy Maryi, Wielkiej Pani Węgier i Królowej Polski". Ponad tysiąc osób przybyło, aby uroczyście złożyć jako wotum wdzięczności Matce Bożej ryngraf z węgierskim godłem. Głównym patronem tego przedsięwzięcia był dr László Kövér, przewodniczący Parlamentu Republiki Węgierskiej. Pielgrzymów prowadzili biskupi węgierscy János Székely z archidiecezji Ostrzyhom-Budapeszt, József Tamás z archidiecezji Alba Julia w Siedmiogrodzie w Rumunii i Antal Majnek z diecezji Mukaczewo na Zakarpaciu na Ukrainie oraz ks. Botond Bátor, węgierski prowincjał zakonu paulinów" (krucjata..., jw.).

    Węgrzy rozpoczęli swą prezydencję w Radzie Unii Europejskiej od wielkiej ogólnonarodowej krucjaty różańcowej. A czym skończyli kadencję? Pielgrzymką na Jasną Górę" (wg M.J., jw.). Ta czterodniowa pielgrzymka pokazała, że podczas tej prezydencji z powodzeniem współdziałały organa państwa i Kościoła. "Podczas pielgrzymki podkreślano, że przekazując przewodnictwo w Unii Europejskiej, Węgrzy mają nadzieję, iż również Polacy podczas swojej prezydencji staną się strażnikami wierności wartościom chrześcijańskim...

    [Chrystus powiedział]: "Kołaczcie, a będzie wam otworzone", toteż Węgrzy niewątpliwie zrozumieli, że ich modlitewna prośba nie pozostaje bez echa; że ta modlitwa zanoszona jest do Boga poprzez ręce Maryi, będącej także Królową Węgier, które zawierzył Jej św. Stefan [i że krucjata różańcowa jest sposobem duchowego zwycięstwa, które przekłada się na zwycięstwo w wymiarze społecznym, ekonomicznym, politycznym i rodzinnym" (ks. S.M., jw.). Bo dla człowieka wierzącego modlitwa jest mocą!... I chociaż Węgrzy mają o wiele mniejszy potencjał katolików niż Polacy, jedynie ponad połowa społeczeństwa jest katolicka, to jednak od Węgrów Polacy dziś mogą się wiele nauczyć" (wg ks. R.D.,, jw.)...

    ...
    reprod. z folderka różańcowego sióstr loretanek

    Filipińska krucjata narodowa za cały świat

    "Pierwszy różaniec Filipińczycy odmówili za wychodzącą z krwawej wojny domowej Angolę. W ciągu kolejnych dni modlitwą objęte zostały wszystkie kraje Czarnego Lądu, w tym dopiero co powstały Południowy Sudan. Następnie kolej przyszła na Bliski Wschód i Amerykę. Następnie każdego dnia milion Filipińczyków modliło się za jedno z państw azjatyckich. Proszono m.in. o zaprzestanie prześladowań chrześcijan i przezwyciężenie podziałów kastowych w Indiach; dla Pakistanu o tolerancję, która pokona ekstremizmy religijne, a dla Chin o wolność religijną. Różaniec odmawiany był indywidualnie, a do uczestnictwa w modlitewnej krucjacie za świat Kościół zaprosił także Filipińczyków żyjących na emigracji.

    Akcji przyświecały słowa papieża Piusa IX: "Daj mi armię odmawiającą milion różańców dziennie, a zwyciężę świat". Inicjatywa spotkała się z wielkim odzewem. Abp Antonio Ledesma podkreślił, że "jest to nie tylko okazja do uwrażliwienia na potrzeby ludzi żyjących w innych krajach, ale także do katechezy, ponieważ każdy z uczestników krucjaty dostaje materiały pozwalające lepiej odkryć znaczenie i siłę różańca" (wg B. Zajączkowskiej).

    I tak, Filipińczycy podjęli różańcową krucjatę za cały świat, według schematu: jeden różaniec dziennie - jeden kraj, w której błagali o łaski Boże dla tego kraju i o pokój na świecie. Krucjata rozpoczęła się 10 października 2011 r., a zakończyła się 30 maja 2012 r. W ciągu 201 dni modlitwą zostały objęte wszystkie kraje świata.

    W dniu 1 maja 2012 roku, w 176 dniu krucjaty, w rocznicę beatyfikacji Jana Pawła II, którego na Filipinach wspomina się jako Papieża Bożego Miłosierdzia - modlono się za Polskę w następujących intencjach:

    Aby Polska przeciwdziałała w wykorzystywaniu i handlu kobietami.

    Aby rząd rozwiązał problemy sądownictwa które jest nieefektywne i nieskuteczne.

    Aby dwa miliony Polaków którzy są za granicą mogły zbudować sobie nowe życie.

    Aby wzrost ekonomiczny stworzył więcej miejsc pracy i podniósł poziom życia 8 milionów Polaków żyjących w biedzie.

    Aby błogosławiony Jan Paweł II był dalej inspiracją dla całego świata

    U nas, informacja ta dostępna była w internecie, o czym - jak Polska długa i szeroka - wielu ludzi "Bożego Ducha" powiadamiało się poprzez pocztę elektroniczną i zachęcało się nawzajem do udziału w tej modlitwie. W powiadomieniach przekonywano, że każdy, komu na sercu leży dobro Ojczyzny, każdy, kto pragnie dobra dla Polski, powinien tego dnia, czyli 1 maja 2012r o godz. 12:00, udać się do kościoła, kaplicy czy kapliczki przydrożnej lub innego miejsca publicznego, aby (jak ustalono dla wszystkich) odmówić razem Anioł Pański oraz różaniec (Tajemnice Bolesne) za naszą Ojczyznę, a także w intencji pokoju na świecie.

    Ilu z nas modliło się za Polskę tego dnia? O tym wie tylko jeden Bóg... Były kościoły wypełnione modlącymi się ludźmi; byli księża, którzy modlili się wraz z nimi. Byli biskupi, jak np. biskup pomocniczy Diecezji Tarnowskiej - Wiesław Lechowicz, który zachęcał wiernych do modlitewnego włączenia się i modlitewnego wsparcia naszej Ojczyzny. Było jednak i tak, że nikt, zupełnie nikt w parafii nie wiedział o tej szlachetnej i ofiarnej inicjatywie Filipińczyków wobec obcych nieznanych ludzi. O tym, że gdzieś tam, na oceanie, daleko od nas, obcy ludzie modlą się codziennie przez ponad pół roku za kolejne kraje, których nie znają, o których nigdy nie słyszeli, których może nawet nie potrafią odszukać na mapie - w imię solidarności i chrześcijańskiej odpowiedzialności za nieznanych braci i siostry w Chrystusie, w imię troski o nich... A przecież zwykła przyzwoitość wymagała modlitewnego przyłączenia się do tych, którzy zadają sobie trud, aby się modlić za nas, by i za nami orędować u Boga w tej krucjacie...

    Tak więc, podczas gdy milion ludzi na drugim krańcu świata modliło na różańcu za nasz odległy kraj - większość Polaków w ogóle o tym nie wiedziała. Tylko niektórzy przyłączyli się do Filipińczyków, by wesprzeć swą modlitwą - bądź co bądź - własną Ojczyznę. Z pozostałych zaś: część korzystała z uroków długiego majowego weekendu, część zajmowała się różnymi swoimi sprawami, niektórzy pracowali... a część po prostu, najzwyczajniej, zlekceważyła to.

    Inne ważne krucjaty współczesne

    Krucjata Różańcowa w Obronie przed Terroryzmem

    W szczytowym momencie 2014/2015 w zamachach terrorystycznych ginęło rocznie ok. 30 tys. osób (32.727 w 2014, 28.328 w 2015), natomiast od 5 maja 2016 r. czyli od początku Krucjaty Różańcowej w Obronie przed Terroryzmem za przyczyną bł. Zbigniewa Strzałkowskiego i bł. Michała Tomaszka- męczenników z Paricoto - liczba ta zaczęła gwałtownie spadać. Dane statystyczne na temat terroryzmu już w 2018 roku wskazywały na znaczący spadek (52%) liczby ofiar śmiertelnych w porównaniu do szczytowego momentu w roku 2014. Krucjata rozpowszechniła się nie tylko w Polsce, gdzie podjęto modlitwę w 293 parafiach, ale na początek roku 2022 uczestniczyło w niej 38 krajów, gdzie - łącznie z Polską - modlitwa trwa w 486 parafiach.

    Jeśli ktoś zastanawia się czy są jakieś świadectwa dotyczące owoców takiej krucjaty. To pierwszą odpowiedzią, jaka wtedy się nasuwa jest fakt, że tak naprawdę dopiero po śmierci Pan Bóg pokaże każdemu z nas, ile uczyniliśmy dobra modląc się i uczestnicząc w tym dziele, a ile mogliśmy uczynić a nie uczyniliśmy. Bo skąd ktokolwiek z nas może wiedzieć to, że w danym zamachu zginęły np. tylko 2 lub 3 osoby, a może miało zginąć wielu - i może właśnie dzięki tej modlitwie, tylko tylu zginęło!?

    Różaniec w dłoniach
    reprod. z "Przymierze z Maryją" 48/2009

    "Dajcie mi armię, która odmawia Różaniec, a dokonam podboju świata"

    św. Pius X